Rola szekspirowskiego Króla Leara należy do największych teatralnych wyzwań, wymaga od aktora nie tylko talentu, doświadczenia warsztatowego, ale i siły fizycznej. W Polsce sięgali po nią najwięksi aktorzy, mimo to efekty ich pracy nieomal zawsze poddawano krytyce. O zmaganiach z Learem, a zarazem o najważniejszych powojennych inscenizacjach tragedii w polskim teatrze pisze Jolanta Kowalska. Po raz pierwszy podajemy do druku rozmowę z Jerzym Grzegorzewskim, nagraną przez Katarzynę Skansberg w trakcie pracy nad spektaklem Miasto liczy psie nosy, do którego ważną inspiracją był Król Lear. W komentarzu do wywiadu Maryla Zielińska naprowadza na konteksty istotne dla zrozumienia tej wypowiedzi. Na prośbę redakcji nasza felietonistka Dominika Kluźniak, odtwórczyni Kordelii i Błazna w przedstawieniu Grzegorza Wiśniewskiego (Teatr Narodowy w Warszawie, 2024), napisała o pracy nad rolą. Partnerujący jej jako Lear Jan Englert, który ponad ćwierć wieku temu na tej samej scenie grał szekspirowskiego króla w inscenizacji Macieja Prusa, opowiada Michałowi Smolisowi o osobistej relacji z postacią starzejącego się władcy. Króla Leara Jerzego Jarockiego z 1977 roku w warszawskim Teatrze Dramatycznym ujmuje w anegdocie Jacek Sieradzki.
Problemy z wiekiem wykonawcy odzwierciedlają wpisaną w tę rolę sprzeczność pomiędzy kondycją ciała i umysłu. Lear to z jednej strony historia obumierania, słabości, dezintegracji osobowości, z drugiej – opowieść o sile i dzielności, które trzeba mieć, żeby – prowokując los – świadomie przejść próbę nędzy i poniżenia ku zrozumieniu fundamentalnych praw. Pogodzenie obrazu starca, płacącego wysoką cenę za tragiczne błędy życiowe, z figurą radykalnego eksploratora prawdy, bywało misją niemożliwą
We współczesnej Polsce, na placu przed katedrą, w pewną noc zimową pojawia się Papa Lear, postać bliższa Ernestowi Hemingway’owi niż Learowi. I Kordelia, też postać z Króla Leara, która mówi teksty Eliota z Mordu w katedrze; z pręgą na szyi po powrozie, umieszczona w wymiarach skromnego mieszkania, biblioteki, słucha monologu zrozpaczonego ojca, który jest już współczesną postacią a nie szekspirowskim królem
Początek lat dziewięćdziesiątych minionego wieku. Polska tuż po historycznym zwrocie, Warszawa raczkującej gospodarki rynkowej, Plac Defilad zamieniony w bazar. W tych przepychankach nowego świata ze starym Jerzy Grzegorzewski dostrzegł postać Leara. Dlaczego?
Wstęga drewnianego podestu wybiegająca gdzieś z lewego górnego okna ramy scenicznej, zniżająca się i zakręcająca na poziomie sceny, by skrzyżowawszy się w powietrzu z samą sobą wznosić się w ciemności okna prawego. Apologeci widzieli w tej konstrukcji Kazimierza Wiśniaka symbol nieskończoności widziany z boku i w nachyleniu. Żartownisie gadali o inspiracjach ślimakami Trasy Łazienkowskiej, niewiele wcześniej oddanej do użytku
Wracam do domu po pierwszych dwóch próbach, a wyobraźnia już galopuje. Oczyma duszy widzę sceny, których jeszcze nie ma. Czuję w sobie rozgrzewającą iskrę zapału, zalewa mnie fala entuzjazmu, a w głowie leci nieustannie Bachelorette Björk
Jestem w tej chwili na etapie poszukiwania anioła. Anioł jest ciekawszy, chowa się po kątach, ma kompleksy. Nawet w Learze bardziej mnie interesuje Lear czysty niż Lear brudny