ISSN 2956-8609
Nadszedł w końcu ten dzień, w którym spłodziłam felieton na zadany temat. Dlaczego? Bo mogę. Po co? A tak dla siebie samej, żeby nazwać to, co robię czasem bez specjalnego przemyślenia; ale nie tylko dla siebie – głównie dla tych spoza „branży”, bo wiem już, że ludzi ciekawi praca aktora. Na dobrą sprawę jednak chętnie poczytałabym o Waszych, koleżanki i koledzy, składnikach tworzenia roli, najlepiej na konkretnych przykładach. Wgryzłabym się ze smakiem w opisy, niekoniecznie po to, aby, naśladować, raczej z ciekawości.
Będzie to więc felieton o tym, jak budowałam rolę… To jeszcze nie koniec trudności, ponieważ kolejnym elementem tego zamówienia jest: o powstawaniu roli w spektaklu Król Lear w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Narodowym w Warszawie! Jest to zadanie nieleżące w moim charakterze, dość krępujące, wymagające ominięcia kilku raf, na które mogłabym się nadziać, ale lubię wyzwania, a zatem – do dzieła!
Krok pierwszy – wóz albo przewóz!
Na początku było słowo, a więc pierwsze spotkanie w sali prób i wspólne czytanie tekstu. Potem posłuchałam reżysera, obejrzałam projekty scenografii, poznałam ideę przedstawienia, zorientowałam się w jego charakterze, zapoznałam z obsadą. No i tu nastąpił bardzo ważny krok – nabrałam chęci. Piszę o tym specjalnie, dlatego, że mam poczucie istotności tego momentu. Pozytywne emocje na pierwszej próbie mogą zwiastować oddanie sprawie, erupcję pomysłów i galopującą wyobraźnię. I odwrotnie – nudna pierwsza próba i brak zachwytu mogą skutkować frustracją, zatrutym życiem. Pierwszym składnikiem budowania roli Kordelio-Błazna było więc zadowolenie, przebieranie nóżkami pod stołem, ale i ogromna ciekawość tego, co w tym składzie możemy nawyprawiać na scenie. Wszystko to było skrzętnie przeze mnie do pewnego momentu ukrywane, bo wiadomo – żeby nie zapeszać – no i przecież nie znam tego całego Grzegorza!
Krok drugi – obrazy
Wracam do domu po pierwszych dwóch próbach, a wyobraźnia już galopuje. Oczyma duszy widzę sceny, których jeszcze nie ma. Czuję w sobie rozgrzewającą iskrę zapału, zalewa mnie fala entuzjazmu, a w głowie leci nieustannie Bachelorette Björk. Jednakże druga część mózgu cicho szepce: „Hola, hola! Bądź otwarta, ale i czujna! Nie znasz go!”. Próbuję nałożyć na siebie kaganiec cierpliwości, zwłaszcza, że nie do mnie należą pierwsze skrzypce, a próby mają trwać miesiącami.
Jeśli mam pozostać szczera w opisywania tej pracy, muszę przyznać, że postanowiłam – wyjątkowo – dać sobie spokój z przygotowaniami od strony merytorycznej. Żadnego czytania wnikliwych analiz, artykułów z historii teatru, jak inne Leary na scenie się materializowały. Nie obchodziło mnie kto wcześniej grał moje postaci – totalna abnegacja, pycha, szarża i brak zaplecza intelektualnego! Niech sobie mózg odpocznie, niech się dzieje wola serca i intuicji, no risk no fun! Postanawiam zawierzyć wizji reżysera, mojemu zespołowi oraz sobie.
Krok trzeci – cześć!
Indywidualne spotkania z reżyserem. Takie, gdy jeszcze się nie znacie, a sporo o sobie słyszeliście. To droga pełna kurtuazji, uważnego wyłapywania sygnałów, wybranie ścieżki (pokojowej lub wojennej) kontaktu, czujność, staranny dobór słów i pytań z obydwu stron, rezerwa, odrzucanie uprzedzeń lub też utwierdzanie się w nich. Potrafię być i fajna, i wredna w pracy. Wybrałam bycie otwartą, nie bezkrytycznie, na tyle, żeby przeżyć, ale i mieć frajdę niezależnie od efektu.
Krok czwarty – dalej czytamy
W całym lub w częściowym składzie, analiza (wsparta rozczytywaniem w domu, z wyszukiwaniem intencji i sensu, no risk, no fun, ale nie na głupa!). Tworzenie przestrzeni, której nie ma w tekście, budowanie relacji i konfliktów, stosunku do poszczególnych bohaterów. Etap jeszcze nie żmudny, ale ciekawy i wygodny. Zaczynam widzieć różnice między siostrami a Kordelią, ale przede wszystkim kwestię relacji z ojcem. Tworzę sieć połączeń, ale i totalnych „rozłączeń”, jak to w każdej rodzinie. Postaci Błazna dotykam, ale jeszcze do końca nie wiem, jak się stał tym, kim jest. Nic na siłę.
Krok piąty – już wiem!
Życiorysy gotowe. To, co niewidoczne pomiędzy scenami – nagle wiadome. Wiem już co się stało z Kordelią, kiedy po pierwszym akcie ginie nam z oczu, a więc wiem już kim jest Błazen i jakie ma z najmłodszą córką Leara punkty styczne, wiem to w każdym zdaniu, wiem już jak się będą poruszać, mówić. Na razie czysto teoretycznie, ale to jest moment, w którym wiem o nich więcej niż ktokolwiek inny. I każdy z nas tak zapewne ma, to nic niezwykłego, ale bez tej nadwiedzy nie można ruszyć dalej.
Drogę Błazna podpowiada mi reżyser, a ja postanawiam w ten„upadek” postaci iść i wiem już, że nikt mnie z tej drogi nie zawróci. Pamiętam ze studiów naukę Agnieszki Glińskiej, że trzeba wiedzieć również co dana postać robi na kilka minut przed każdym wejściem na scenę, a także po zejściu z niej. I ja to już o Kordelii i Błaźnie wiem, znam powody wypowiadanych lub wyśpiewywanych przez nich słów i podejmowanych działań.
Krok szósty – najgorzej!
Zaczynają się próby sytuacyjne, kończy się swego rodzaju wolność, bo w wyobraźni można wszystko, a zderzenie z możliwościami scenicznymi boli. Zaczynamy od sceny burzy, którą próbujemy najdłużej. Wałkujemy ją wszerz i wzdłuż, ale jest jak ciasto, z którego trudno coś ulepić – albo za cienkie, albo za grube. Nad „burzą” zastaje nas zima, czuję, że moje ciało zaczyna słabnąć. Ale może tak ma być, ciało Błazna też już jest zmęczone – rynsztokiem, wygnaniem, ulicą, używkami, nienawiścią i miłością, bólem i nadzieją, okrucieństwem i opiekuńczością jednocześnie. Ciało Błazna ma miękkie kolana i swędzi, a twarz nie dba o szlachetny grymas.
Męczy mnie już ten etap pracy, jestem poobijana, ale o dziwo nadal czuję zapał i zaufanie, które jest mi okazywane z każdej strony. Dochodzę do wniosku, że to wszystko również buduje moją postać. Codziennie w drodze do pracy śpiewam w aucie piosenki, które będą częścią spektaklu.
Coraz częściej się denerwujemy, bo nam zależy. Nie przekraczamy jednak pewnych granic, więc biorę to za jeden ze składników dania, które pichcimy. Na szczęście mam zdrowy rozsądek i chociaż się denerwuję, to za duża jestem na to, żeby nie umieć oddzielać pewnych spraw. Budujemy sceny zbiorowe, przyglądam się Kordelii, która czasem próbuje naśladować Błazna, więc muszę ją powstrzymywać. Uczę się łączyć i oddzielać te postaci. Przypominam sobie, czym jest frajda. Ćwiczę się w zmienianiu głosu. To pomysł reżysera, a ja idę w to jak w masło, zawsze chciałam, żeby ktoś mnie zmusił do zmiany rejestru. Kordelia trzyma prosto głowę i mówi czystym głosem. Pstryk. Błazen jest połamany i gada niższym głosem. Pstryk. No powiem Wam – świetna zabawa, mózg mi stanął w poprzek, ale nic nie szkodzi!
Krok siódmy – nie pozwól, aby kostium popsuł ci szyki!
Od kilku tygodni ćwiczę w butach na obcasie, bo jak większość z Was, szanowni aktorzy, uważam, że od znalezienia właściwych butów zaczyna się wchodzenie w postać. Czasami jest to niezbędne, czasami niekonieczne, a czasami okazuje się, że niepotrzebnie człowiek zadawał sobie tyle trudu, ponieważ koncepcja scenografa się zmienia. Mogłam się kłócić, walczyć o obcasy, zwłaszcza, że nauczyłam ciało odnajdywania się w takich pozycjach, które mi odpowiadały. Dostałam ostatecznie ciężkie buciory, w których wielu zadań nie mogłam wykonać tak, jak do tej pory. Machnęłam ręką. Założyłam za to wspaniałą perukę, uszy królicze na głowę i bajerancką kurtkę. Po raz pierwszy w życiu pomyślałam zgryźliwie, że to, czego nie dogram – to przynajmniej ciekawie „dowyglądam”. Żart, oczywiście, ale w tym przypadku zapragnęłam łapczywie wszystkiego, co oferują mi twórcy spektaklu, mając poczucie, że wzmocnię to, czemu chcę dać wyraz.
Krok ósmy – witaj sceno!
Wychodzimy z sali prób na salę Bogusławskiego No i tu mam kłopot: niewysoka jestem, dużej sceny nie lubię, bo mnie nie widać, nie słychać, orientuję się więc, że mam około dwóch tygodni, żeby dotychczasowy urobek nie zniknął w tej przestrzeni.
Krok dziewiąty – premiera, czy to koniec?
Czy to jest koniec pracy nad rolą? Otóż z reguły nie, wiadomo. Tak jest i w tym przypadku. Koniec bez kropki
Nie zawsze jesteśmy pewni, dokąd nas praca nad rolą doprowadzi. Czasem wydarza się coś nieprzewidzianego, dochodzą składniki, które są dla nas niespodzianką. Jak ananas w pizzy. Budując Kornelio-Błazna doświadczyłam tego rodzaju smaczków. Kucharze czasem dzielą się swoimi przepisami, jednak zachowują w sekrecie przynajmniej jeden ze składników. Jak ten kucharz, zostawiłam dla siebie dwa z nich.