Raptularz
  • archiwum
  • podcasty
  • autorzy
  • pół serio
e-teatr
e-teatr

ISSN 2956-8609

Maryla Zielińska

Lear – Grzegorzewski: „po wariacku”

23.08.2024

Początek lat dziewięćdziesiątych minionego wieku. Polska tuż po historycznym zwrocie, Warszawa raczkującej gospodarki rynkowej, Plac Defilad zamieniony w bazar. Na afisz Centrum Sztuki Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza wchodzi Tamara, formatem przywiezionym z USA Waldemar Dąbrowskiego żegna się z dyrekcją naczelną w Studio. W Pałacu Kultury i Nauki, naprzeciwko, kolejny symbol komercjalizacji kultury – Metro, pierwszy polski musical zrealizowany „po zachodniemu”; niebotyczny sukces kusi producenta do wyprowadzenia z budynku gospodarzy Teatru Dramatycznego. W tych przepychankach nowego świata ze starym Jerzy Grzegorzewski dostrzegł postać Leara. Dlaczego?

Wywiad, który publikujemy1, naprowadza na pewne tropy. Nie był dotąd ogłoszony w całości (fragmenty wykorzystałam w To. Biografia Jerzego Grzegorzewskiego2). Jest tym cenniejszy, że udzielony na potrzeby zagranicznego medium, a w takich przypadkach reżyser redukował (bywało) swe gry z dziennikarzem i potencjalnym odbiorcą. Pytającą była kobieta (co nie jest bez znaczenia), którą Grzegorzewski znał od blisko dekady. Katarzyna Skansberg wnosiła do jego życia i kariery powiew wielkiego świata, głównie tego znad Sekwany. Odwiedziła reżysera jesienią 1991 roku, w Studio trwały próby autorskiego spektaklu Miasto liczy psie nosy, w którym czas stanu wojennego Grzegorzewski kojarzy ze współczesnością, Królem Learem, Ulissesem, Mordem w katedrze, Czechowem, Beckettem… Dziennikarka przygotowywała dla Programu 1 szwedzkiego radia audycję na temat „mentalności posttotalitarnej” w Polsce po 1989 roku, pytała o to ludzi szeroko pojętej kultury. Ostatecznie w wiadomościach kulturalnych wyemitowanych 14 stycznia 1992 o godz. 7.45 Szwedzi usłyszeli tylko Jacka Woźniakowskiego.

Odpowiedź na pytanie „dlaczego Lear?” musi być przynajmniej tak złożona, jak sposób kształtowania postaci w Miasto liczy psie nosy, o czym wspomina Grzegorzewski w publikowanej rozmowie. Wyobraźnia reżysera pracowała w ciągłym ruchu skojarzeń, krzyżujących się inspiracji, bez domykania znaczeń, ale w bezwzględnym rygorze formy. Spektakl, oglądany po latach, nawet w słabym technicznie nagraniu, zachwyca „jednością w wielości”. W swoim czasie przeszedł jednak „bokiem”, zomowcy i koksowniki nie były już widzom w głowie. Naraził twórcę na drwiny krytyków, że w dziesięć lat po wprowadzeniu stanu wojennego poddał się narodowej martyrologii (premiera odbyła się 15 grudnia 1991 roku), z czym nie kojarzyli Grzegorzewskiego.

Wróćmy do bodźców, które uruchomiły wyobraźnię artysty. Czy chęć wystawienia tego dramatu Shakespeare'a dotyczyła tylko powyższej sytuacji? Na pewno zachwycił się prostotą wyrazu Króla Leara w reżyserii Petera Brooka, przedstawienie Royal Shakespeare Company obejrzał w Warszawie w 1964 roku. Ten tekst w nim brzmiał więc od dawna.

Jerzy Stajuda odnotował w dziennikach pod datą 13 lutego 1988 spotkanie z Grzegorzewskim na ulicy: „Mało wychodzi z domu, za dużo pije. […] Wyjeżdża do Stanów na 2 tygodnie, potem ma zamiar zrobić skok jakościowy lub się wycofać. Plany: Król Lear «po wariacku»”3. Nie były to słowa na wiatr, Grzegorzewski udał się na samowygnanie, w sezonie 1988/1989 nie reżyserował w Studio (choć dyrektor naczelny zapowiadał w prasie Króla Leara), wrócił w drugiej połowie kolejnego sezonu. Podczas zawieszenia kierownictwa artystycznego nie dostał żadnej propozycji współpracy z teatrów w Polsce. Bardzo się tym gryzł.

W podobnym czasie korytarze teatrów w Polsce wydeptywał „realny” Lear. Tadeusz Łomnicki, wówczas aktor nie należący do żadnego zespołu, szukał miejsca i reżysera dla swojego precyzyjnie opracowanego egzemplarza tragedii Shakespeare’a. Wśród tych, którzy mu odmówili był też Grzegorzewski, argumentujący, że obsada i koszty są nie do udźwignięcia. Prawdziwe powody były zapewne inne, „gotowiec” raczej nie poruszył jego wyobraźni, a despotyczna natura aktora nie rokowała partnerskiej współpracy. W zamian przedstawił Łomnickiemu swoją wizję, która z kolei nie przekonała aktora. Jaki to był pomysł? Ewa Bułhak pisze: „Jego pierwszą myślą było wystawienie sztuki w scenerii spalonej widowni Teatru Narodowego; ta koncepcja jednak po wizji lokalnej upadła”4. Drugą koncepcję reżysera aktor również odrzucił. Nic na jej temat nie wiemy.

Lear w nim ożył wraz z propozycją paryskiego Théâtre National de Chaillot, który zamówił… dramat. Wyjątkowa okoliczność w karierze Grzegorzewskiego. Ekscytująca. Podszedł do wyzwania z nadzieją, że pozwoli mu uwolnić się od zużytych chwytów, przekieruje wyobraźnię w nieznane rejony, będzie niespodzianką, przygodą. Termin gonił – koniec 1990 roku. Pisał w trakcie prób Śmierci Iwana Iljicza w Amsterdamie. Ta sytuacja przywołała pierwszy pobyt w Holandii – pułapkę, w jaką wpadł pracując na początku 1982 roku nad Ameryką Franza Kafki w Hadze, po wyjeździe, za specjalną zgodą, z Polski stanu wojennego. Z jednej strony ekscytacja pierwszą pracą zagranicą w prestiżowym Teatrze Królewskim, z drugiej – strach o bliskich, że zostawił ich bez opieki, bez szansy na kontakt telefoniczny. Skazany na cenzurowaną korespondencję, nasłuchiwał w radio i z telewizji wieści z kraju. Tu rutynowo toczące się próby, tam – szekspirowskie sceny na ulicach. Zamknięte teatry, bliscy sercu artyści (Gustaw Holoubek, Stanisław Radwan) pod wodzą Jerzego Jarockiego wystawiają w katedrze warszawskiej Mord w katedrze Thomasa Stearnsa Eliota. Ludzie gromadzą się na spektaklu tworząc wspólnotę, ZOMO dobija się do drzwi kościoła. Biskupi ulegają naciskom „generałów”, po sześciu wieczorach przedstawienie zostaje zakazane. Inscenizacja zrealizowana z aktorami Starego Teatru w katedrze na Wawelu grana jest niemal bez zakłóceń.

Notatki Jerzego Grzegorzewskiego do spektaklu Miasto liczy psie nosy | Archiwum Antoniny Grzegorzewskiej


Francuscy widzowie nie zobaczyli La ville compte les nez de chien. Ani Chaillot, ani żaden inny teatr nie zainteresował się tekstem. Grzegorzewski sięgnął po niego w Warszawie. Leara na miarę Polski po przełomie dostrzegł w Krzysztofie Chamcu. Spotkali się w pracy w Łodzi, początkujący reżyser zyskał w gwiazdorze obrońcę przed drwinami kolegów aktorów. Ale nie dlatego przecież zaprosił go po latach do tej właśnie roli. W III RP Chamca dotknął środowiskowy bojkot, pamiętano mu, że zapisał się w stanie wojennym do „nowego” ZASP-u i że poszedł grać do Krasowskich w Teatrze Narodowym. W tym miejscu trzeba zauważyć, że aktor był dwukrotnie więziony za powiązania z AK, nigdy nie zapisał się do partii, mając po 13 grudnia do wyboru klaskanie albo negację, postawił na trzecią drogę. Warto przypomnieć jego argumenty: symetryzm uznawał za wyniszczający dla kultury, stawiał na porozumienie, ciągłość5. To postawa bliska też Grzegorzewskiemu. Papę Hemingwaya Leara, postać graną przez Chamca w Miasto liczy psie nosy, reżyser ubrał w swój skórzany płaszcz (niejako drugą skórę), który cztery lata wcześniej założył Guślarzowi w Dziadach – Improwizacjach, i podobnie uczynił ją manipulatorem działań wspólnoty. Zresztą w spektaklu było więcej reminiscencji z tamtych Dziadów. Choćby Kordelia – podobnie jak Pani Rollison nosiła czarną, grottgerowską suknię. Mówiła Eliotem, przyklejona do ściany plecami, jakby w sytuacji bez wyjścia. Jej monologu słuchała inna postać w pułapce, inny wariant Leara – Mężczyzna w średnim wieku, bez zajęcia; obecny cały czas na scenie, a bierny, niemal niemy, wypowiadający w finale jedną kwestię. Coś z Leara mają też inne postaci wspominane w wywiadzie przez Grzegorzewskiego: Tomek (wersja szekspirowskiego Edgara) – szaleństwo, Glucester Joyce – ślepotę.

Zagadnięty przez Katarzynę Skansberg Grzegorzewski odżegnuje się od diagnozowania rzeczywistości jako „katastrofy”, odnosi to słowo do sobie. Wśród notatek Grzegorzewskiego do Miasta liczy psie nosy jest i taka:

L Papa zaczyna gwałtownie pisać na maszynie jakby dyktował powtarza słowa jakby sczytywał testament.
Szaleństwem jest wszystko. Patriotyzm, opłakiwanie zmarłych, muzyka, przyszłość rasy.
Przeminął sen życia. Zakończyć je w spokoju.
Kilka pastylek akonitu. Opuszczone zasłony w oknach. List. A potem położyć się by odpocząć. 
Nigdy więcej. Przeżyłem swoje życie. Dobra. Dobranoc. Przerywa pisanie. Dłoń zdrętwiała. Suche oko.

Miasto liczy psie nosy6.

„Miasto liczy psie nosy” to cytat z Pod wulkanem. Fraza, na którą natrafia Konsul, przerzucając gazetę. Nic nie znaczy, to odprysk rzeczywistości, którą postrzegał jako absurd. W Powolnym ciemnieniu malowideł Grzegorzewskiego, scenicznym przetworzeniu powieści Malcolma Lowry’ego, kwestię tę wygłasza Konsul w zupełnie innej sytuacji. To reakcja na nieudzielenie pomocy ofierze politycznej zbrodni. 

Lear, rozpisany w Miasto liczy psie nosy na kilka postaci – to ktoś, kto próbuje zapanować nad rzeczywistością i nad swoim życiem. Bez sukcesu. Ktoś, kto ma poczucie swego outsiderstwa i nawet je pielęgnuje. W imię niezależności. I w imię pamięci – to ktoś, kto pamięć zdarzeń przenosi. Grzegorzewski nie odmienił tym przedstawieniem swego teatru ani wyobraźni. Postać szekspirowskiego króla wróciła do Jerzego Grzegorzewskiego na początku tego tysiąclecia, które rozpoczął w Teatrze Narodowym inscenizacją Wesela. Wiemy o tym od Jerzego Treli. 

Ile razy proponowano mi Leara, zawsze odmawiałem. A wtedy, idąc razem [maj 2000 roku, krakowskie Planty – przyp. M.Z.], Jurek opowiedział mi swój pomysł i to było fascynujące, takiego Leara chciałbym zagrać. Mało mówił, ale potrafił zapalić. Doskonale czuł Leara, co wynikało także z jego sytuacji. Był wybitnym, wspaniałym artystą, ale miał wielu wrogów, którzy nie mogli mu wybaczyć, że został dyrektorem Teatru Narodowego. […] Strasznie to przeżywał, wszystkie ataki bardzo go bolały. Czuł się oszukany jak Lear. Przy jego kruchości niewiele było potrzeba, żeby go zranić, a byli ludzie, którzy chcieli mu pokazać, gdzie jest jego miejsce, żeby sobie nie myślał. Cierpiał z powodu braku akceptacji7.


Przypisy:

  • 1Jerzy Grzegorzewski nie miał szans autoryzować wywiadu, Katarzyna Skansberg na moją prośbę spisała rozmowę wiele lat po jego śmierci. Zob. Mentalność posttotalitarna w niniejszym numerze „Raptularza".
    2 Maryla Zielińska, To. Biografia Jerzego Grzegorzewskiego, t. 1–2, Warszawa 2023, s. 154, 160.
    3 Jerzy Stajuda, O obrazach i innych takich, Warszawa 2000, s. 487.
    4 Ewa Bułhak, Legenda Grzegorzewskiego, Warszawa 2021, s. 173.
    5 Por. Bardziej cenić środek, z Krzysztofem Chamcem rozmawia Jerzy Jachowicz, w: Komedianci. Rzecz o bojkocie, Toruń [1989–1990], s. 49, 54.
    6 Archiwum Antoniny Grzegorzewskiej. Ta wersja nieznacznie się różni od opublikowanej w „Dialogu” 1991 nr 12.
    7 Czuł się oszukany jak Lear, z Jerzy Trelą rozmawia Maryla Zielińska, „Raptularz” e-teatru nr 14/15.

Redakcja dziękuje Katarzynie Skansberg i Antoninie Grzegorzewskiej za zgodę na publikację rozmowy.

67/68

Lear polski

Czytaj również:

  • Lear po polsku
    23.08.2024
  • Mentalność posttotalitarna
    23.08.2024
  • Behape
    23.08.2024
  • Składniki
    23.08.2024
  • Świadoma autodestrukcja
    z Janem Englertem rozmawia Michał Smolis
Raptularz

ISSN 2956-8609

Wydawca

Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego
ul. Jazdów 1
00-467 Warszawa

www.instytut-teatralny.pl

Redakcja

kolegium w składzie:
Grzegorz Kondrasiuk, Małgorzata Piekutowa,
Michał Smolis, Maryla Zielińska (do 31.12.2024)

raptularz@instytut-teatralny.org

wideo: Alicja Borowiec, Michał Januszaniec
montaż podcastów:
Dorota Kołodziejczyk, Michał Januszaniec