W Gruzji od dwóch lat wrze – ludzi wyszli na ulicę, opierając się przeciwko antyzachodniej i antydemokratycznej polityce rządowej partii Gruzińskie Marzenie, która wpycha kraj z powrotem w rosyjską strefę wpływów. Historia to nienowa, ale jak się tym razem skończy? W protestach w Tbilisi mocno wybrzmiewa głos środowiska artystycznego, które za swoją bezkompromisową postawę płaci szykanami i zastraszaniem. Zamieszczamy poświęconą tym wydarzeniom relację Michała Helaszwiliego, wraz z dwiema rozmowami przeprowadzonymi przez naszego korespondenta na miejscu i „na gorąco”: z Natą Murwanidze, aktorką Teatru im. Mardżaniszwilego w Tbilisi i Royal Distric Theatre i z reżyserką filmową Salome Dżaszi. Jarosław Cymerman w felietonie patrzy z dystansu na kontekst gruzińskich protestów. Redakcja dziękuję Lenie Tworkowskiej za pomoc w przygotowaniu numeru.
W ciągu ostatnich trzech miesięcy przez kraj przetacza się kolejna fala protestów, w które zaangażowały się artystyczne środowiska i proeuropejsko nastawiona część społeczeństwa.
Wojna to nie tylko czas, kiedy – jak mawiali starożytni – milkną muzy, ale także czas bezwzględnego niszczenia dorobku kulturowego wroga, o czym w Polsce chyba nie trzeba nikogo przekonywać.
To, co dzieje się teraz w Gruzji, jest tragiczne, ale moim zdaniem konieczne, żeby następne pokolenie wiedziało, kim nie wolno im się stać; żeby zobaczyło potwora, czającego się po drugiej stronie.
Ironia całej sytuacji polega na tym, że kultura wreszcie zyskała prawdziwe znaczenie. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że jej przekaz politycy uznają za niebezpieczny. Kultura tworzy dziś najważniejsze narracje w debacie na temat stanu gruzińskiej demokracji.