Wydaje się, że kategoria emploi zakończyła swój żywot, a we współczesnym teatrze już nikt nie obsadza „po warunkach”. A jednak przy wyborze odtwórców ról nie sposób ignorować ich psychofizycznych predyspozycji, choć, rzecz jasna, zmieniają się one z biegiem czasu (wielbicielom Kwiczoła Bogusza Bilewskiego trudno uwierzyć, że w młodości aktor odnosił sukcesy jako Szekspirowski Romeo). Jak to wygląda w praktyce, zapytaliśmy ludzi teatru – naszą felietonistkę Dominikę Kluźniak i Macieja Englerta, który udzielił wywiadu Michałowi Smolisowi. Dorota Jarząbek-Wasyl opisuje historię amantów w teatrze polskim XIX wieku, a Michał Smolis wspomina Andrzeja Łapickiego, jednego z najsłynniejszych amantów okresu PRL.
Amant to „aktor przedstawiający miłość” (Władysław Bogusławski). W tych trzech słowach kryje się całkiem skomplikowana, żeby nie powiedzieć ekwilibrystyczna pozycja odtwórcy scenicznych kochanków, istot uprzedmiotowionych, jak i upodmiotowionych zarazem, będących sobą i nie sobą, dla siebie i dla innych
Łapicki potrafił lekko, błyskotliwie prowadzić dialog w komedii salonowej, dobrze skrojonych angielskich sztukach, francuskim bulwarze czy fredrowskiej klasyce. Reprezentował pogardliwie traktowane emploi „lekkiego amanta”. Nie nadawał się do wielkiego repertuaru, którym przechodzi się do historii teatru
Nikt nie zna nas lepiej od nas samych, dlatego nie chcemy, żeby ograniczać nas w emploi amanta, czarnego charakteru, aktora charakterystycznego!
Każdy musi jakoś znaleźć siebie w teatrze, znaleźć swoje miejsce w teatrze, zapytać „kim ja jestem?” i czy się akceptuje, czy nie