Kadencje dyrektorów teatru, które trwają dłużej niż dekada, należą do rzadkości; te jeszcze dłuższe są wyjątkami potwierdzającymi regułę. Jolanta Kowalska analizuje ponaddwudziestoletnie rządy Danuty Marosz w Teatrze im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu. Kalina Zalewska dokonuje bilansu trzech dekad dyrekcji Jacka Głomba w Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. O dyrekcji Macieja Englerta, który prowadził Teatr Współczesny w Warszawie przez czterdzieści trzy lata, pisze Michał Smolis. Numer wieńczy felieton Grzegorza Kondrasiuka o tym, dlaczego dobrze jest mieć na podorędziu zawodowy teatr.
Kolejni włodarze teatru wytrzymywali w nim nie dłużej niż kilka lat. Niektórzy uciekali po sezonie lub dwóch, obiecując sobie już nigdy do Wałbrzycha nie wracać. Danucie Marosz udało się odwrócić ten trend. Jej dyrekcja to historia żmudnego dźwigania się z zapaści i błyskotliwego awansu sceny – od ubogiego Kopciuszka do kreatora teatralnych mód
Rodzi się pytanie, skąd wziął się fenomen Jacka Głomba i legnickiego zespołu. Oprócz historycznego wykształcenia i przytomności umysłu, zdolności liderskich i organizacyjnych, na pewno ważne było doświadczenie Solidarności, które w jego pokoleniu było szkołą odwagi cywilnej i przejrzystości postawy życiowej
Przypadek wskazania następcy tronu, uwieńczony sukcesem jeszcze dłuższej dyrekcji, to rzadkość nie tylko w polskim teatrze. W Teatrze Współczesnym w Warszawie zmiana dokonała się w procesie mądrej ewolucji, a nie – rewolucji, kiedy kolejny przywódca ustanawia cały świat od początku
Gospodarstwo teatr należy doglądać we wszystkich zakamarkach, także w ciemnych kątach, gdzie czają się krytycy. Na nich też trzeba mieć oko, dawać zaproszenia na premiery, obrażać się na miesiąc czy dwa, kiedy schlastają, kłaniać się uprzejmie kiedy chwalą, i tak dalej