ISSN 2956-8609
Wikipedia: „Emploi – rodzaj roli, w jakiej specjalizuje się aktor lub do jakiej posiada predyspozycje fizyczne (wiek, typ urody, wygląd) bądź osobowe (prezencja, styl gry, siła wyrazu)”.
Chociaż w dzisiejszych czasach emploi zdaje się być przeżytkiem, to jednak większość aktorów na własnej skórze odczuwa nadal istnienie pewnego podziału ról, do których owe predyspozycje – zdaniem innych – ma lub też nie. I choć serce się buntuje (nikt nie chce być definiowany przez innych), czy nie jest to naturalne? Nasze oczy i serca są wrażliwe na emanację drugiego człowieka, dzieje się to niejako z automatu i wcale niezłośliwie. Wychwytujemy spokój, oziębłość, pewność siebie, wrażliwość czy delikatność. Dostrzegamy wrodzoną elegancję lub niewymuszony luz. W każdym z nas jest nieświadomy „oceniacz”, który z marszu wrzuca takiego na przykład Brada Pitta do worka z napisem „uwielbiam go, uroczy, zdolny, trochę łobuz”, zaś Joaquina Phoenixa pod etykietkę „dziwny, wyjątkowy, niepokojący, być może geniusz”. Brad Pitt, oczywiście, oferuje dużo więcej niż bycie przystojnym lub dowcipnym, a Joaquin… on akurat może mieć nasze zdanie na jego temat gdzieś. Jak nas widzą, tak nas najczęściej… obsadzają. Ponieważ choćby dolepić Bradowi brzydki nos, nadal będzie emanował Bradem Pittem, i choćby obrzydzić Charlize Theron do granic możliwości – pozostanie ona jedyną w swoim rodzaju silną i interesującą kobietą, która wspaniale zagrała oszpeconego człowieka.
Wolę chyba nie wiedzieć jak mnie widzą inni ponieważ… to boli. Nikt nie chce być okrojonym z cech, których często tylko my jesteśmy świadomi! Nikt nie zna nas lepiej od nas samych, dlatego nie chcemy, żeby ograniczać nas w emploi amanta, czarnego charakteru, aktora charakterystycznego! Na samą myśl o szufladkowaniu mojego aktorstwa rodzi się bunt.
Nic dziwnego, że przychodzi do głowy cytat z dramatu Jean-Paula Sartre’a Piekło to są inni! Wzrok „innego” odbiera nam często wolność i marzenie o przekraczaniu siebie, kategoryzuje i skazuje na piekło powtarzania się, aż do znudzenia, w tych samych rolach! Generalizuję. Pragniemy nieograniczonych możliwości dla swojego aktorstwa, ale z drugiej strony chcemy też komfortowo czuć się w emploi, specjalizować się w określonych rolach! Nie ma nic złego ani w pragnieniu poszerzania emploi, ani w braku takiego pragnienia. Czasami buntujemy się przeciwko temu, jak nas widzą inni, ponieważ mamy subiektywny obraz siebie, inne wyobrażenie (w moim poczuciu nie mierzę wcale metr sześćdziesiąt w kapeluszu, ale mam charakter intrygującej i niezależnej kobiety). Ten nasz wewnętrzny, wyimaginowany portret nie pozwala nam dostrzec realnych możliwości.
Fakt, że nie nadaję się być może do roli Lary Croft, trochę mnie smuci, bo wspaniale byłoby przeżywać na planie kaskaderskie przygody w ultraseksownym kostiumie. Z drugiej strony kiedyś nie dostałam roli, ponieważ – jak mi powiedziano – bohaterka była bardzo prostą kobietą. W tym akurat przypadku zrobiło mi się miło.
Kino i teatr to nie są tanie rzeczy. Ludzie, którzy nas zatrudniają, chcą mieć pewność, że będziemy wiarygodni, korzystają z tego, czym emanujemy. Mało który producent lub reżyser pozwala sobie na eksperymenty. Rozumiem ich, co nie zmienia faktu, że wybitny aktor komediowy czasem marzy o wielkiej tragedii. Zawsze lepiej jest tam, gdzie nas nie ma, u innych trawa zawsze bardziej zielona, jak nosi się loki, to się ich nie docenia, a koleżanka, która gra królewny, trafiła do lepszej szuflady.