ISSN 2956-8609
Fala frustracji i bezradności
mieszkańców, zostawionych samym sobie na gruzach likwidowanego zagłębia,
wytworzyła rodzaj społecznej próżni. Podstawowym pytaniem, przed jakim stanęła
kolejna dyrekcja było, czy jest jeszcze dla kogo grać. Marosz i Kruszczyński
przyjęli założenie, że scena jest częścią miasta i nie może pozostać obojętna
na los jego mieszkańców. Oznaczało to przede wszystkim konieczność radykalnej
zmiany polityki repertuarowej. Spektakle, wprowadzane na scenę, inicjowały
rozmowę o problemach Wałbrzycha. Taką próbą dialogu był Lot nad kukułczym
gniazdem Dale’a Wassermana (2002) w reżyserii Mai Kleczewskiej, w
sugestywny sposób opisujący mentalną pułapkę, w jakiej znaleźli się mieszkańcy
zagłębia. W finale przedstawienia McMurphy’ego, usiłującego przełamać bierność
szpitalnych współtowarzyszy niedoli, wywożono z teatru na ulice. Ów obraz w
symboliczny sposób dawał do zrozumienia, że wiara w samodzielne wyzwolenie z marazmu
nie ma tu szans na przebicie, zwłaszcza, jeśli usiłują ją krzewić obcy. Akcenty
wałbrzyskie znalazły się również w kolejnym spektaklu Kleczewskiej, adaptacji
powieści Horace'a McCoya Czyż nie dobija się koni? (2003). Osadzona w
realiach Wielkiego Kryzysu historia maratonu tańca, który przeradza się w
brutalny wyścig ludzkich szczurów o nagrodę, otrzymała delikatnie zarysowany,
lokalny koloryt. Gra na śmierć i życie pomiędzy zawodnikami toczyła się więc w
swojskim wnętrzu szkolnej sali gimnastycznej, zaś jej uczestnicy, zdesperowani
bezrobotni, mogli przypominać widzom sąsiadów z ulicy. Spektakl pokazywał skalę
społecznej destrukcji w dobie wielkiego krachu, gdy jedyną energią porządkującą
relacje międzyludzkie staje się instynkt przeżycia.
W czułe struny dramatu mieszkańców
uderzyła Kopalnia Michała Walczaka w reżyserii Piotra Kruszczyńskiego
(2004) – napisana na specjalne zamówienie teatru, poetycka opowieść o końcu
górniczego świata w Wałbrzychu. Spektakl portretował społeczność okaleczoną,
pozbawioną wiary we własne siły, nasłuchującą odgłosów nieczynnych już kopalń.
Mimo wyrafinowanej estetyki, łagodzącej drażliwość tematu, przedstawienie
budziło ogromne emocje, o czym mogli przekonać się twórcy po jednej z
prezentacji, na którą zaproszono byłych pracowników kopalń. Podczas burzliwej
dyskusji doszły do głosu antagonizmy między grupą górników, którym przejście na
wcześniejsze emerytury umożliwiło życiową stabilizację i ich młodszymi
kolegami, których upadek kopalń zepchnął do biedaszybów.
Realizowaną przez dyrekcję teatru
strategię empatii wobec katastrofy, jaka dotknęła miasto, zakłócił Jan Klata.
Wystawiony przezeń Rewizor Nikołaja Gogola (2003) boleśnie uderzył w
wyobrażenie Wałbrzycha o samym sobie. Wzburzenie wywołał już sam plakat, przedstawiający rytualny pocałunek Leonida Breżniewa i Edwarda Gierka. Reżyser
trafił w czuły punkt wałbrzyszan, w których wspomnienie konsumpcyjnego boomu
lat siedemdziesiątych budziło sentyment. Spektakl mierzył w samo serce tej
nostalgii, której symbolem był hotel Sudety, obecny na scenie jako makieta. Nie oszczędzał ani miejscowych elit, ani górniczych mas, wypominał
mieszkańcom, że wszyscy na równi uczestniczyli w budowaniu potiomkinowskich wsi
socjalistycznej propagandy, w zamian za namiastki dobrobytu. Spektakl nie był
wyłącznie opowieścią lokalną. Wałbrzych dla Klaty stał się metaforą PRL-u jako
złotej klatki, której lokatorzy za upragnioną małą stabilizację płacili własną
wolnością.
Nie mniej bezceremonialną w
bezpośredniości wypowiedzią na temat aktualnej kondycji miasta była kolejna premiera
tego reżysera, …córka Fizdejki według Stanisława Ignacego Witkiewicza (2004), zrealizowana w
przededniu akcesji Polski do Unii Europejskiej. Przedstawienie wystawiało na
widok publiczny upokorzenie i degradację społeczną miasta w osobach bojarów,
ubranych w ciuchy z lumpeksów i objuczonych reklamówkami z hipermarketów. W
rolach tych wystąpili wałbrzyscy bezrobotni. Spektakl był opowieścią o ich
marzeniach, mariażu z bogatą Europą i dostępie do lepszego świata. Klata
filtrował nadzieje i lęki związane z polskim członkostwem w Unii przez pryzmat
kompleksów zaścianka. Udział statystów w przedstawieniu miał jednak również
sens pozateatralny. Spodziewano się, że to spotkanie ze sceną może im pomóc na
nowo odnaleźć się w życiu. Efekty tej dyskretnej misji okazały się połowiczne.
Niektórzy spośród nich wykorzystali daną im szansę, uwierzyli w siebie,
znaleźli pracę i stanęli na własnych nogach. Byli jednak i tacy, których przygoda
z teatrem nie powstrzymała przed autodestrukcją.
Krytyczne tezy Jana Klaty,
uderzające w nostalgię wałbrzyszan za czasami górniczej prosperity, zakwestionowali
Monika Strzępka i Paweł Demirski. Zamiast piętnować ich sentymenty, dramatopisarz i reżyserka rehabilitowali pamięć
PRL jako epoki bezpieczeństwa socjalnego i względnego dobrobytu. Pokazywali
ludzi „zbędnych”, którym przemiany transformacyjne wytrąciły grunt spod nóg. Należeli
do nich wzorowani na postaciach z Czechowowskiego Wujaszka Wani bohaterowie spektaklu Diamenty to węgiel
który wziął się do roboty (2008), którzy nie potrafili się przekuć w liberalnej
kuźni Balcerowiczowskich reform. Wątek ofiar transformacji, którym w
imię modernizacyjnych mitów kazano się odwrócić od własnej przeszłości, w
Wałbrzychu brzmiał szczególnie gorzko. W połowie minionej dekady Polska
dowiedziała się, że część miasta wciąż żyje pod ziemią. Zamknięto kopalnie,
więc pojawiły się biedaszyby. Nielegalnie wydobywany węgiel kosztował drogo –
pechowcy płacili zań życiem. Pytanie o to, czy w społeczeństwie egoistycznych
konsumentów, zdominowanym przez wyścigi szczurów są jeszcze możliwe odruchy
empatii, miało tutaj szczególny sens.
Teatr wałbrzyski zabiegał o
podtrzymanie solidarnościowych więzi międzyludzkich nie tylko na scenie. Z
inicjatywy Danuty Marosz w „Szaniawskim” podjęto szereg działań, wspierających
najuboższych mieszkańców miasta. W ramach akcji „Zapraszam cię do teatru”
zachęcano wałbrzyskich VIP-ów do fundowania biletów tym, których na to nie było
stać. Skorzystało z nich blisko siedmiuset uczniów z niezamożnych rodzin.
Inicjatywą skierowaną do najbliższego otoczenia było zaś „granie dla sąsiadów”.
Dzielnica, w której znajduje się teatr, cieszyła się wówczas złą sławą. O tym,
że jest to opinia nie bez pokrycia, mogli przekonać się przyjezdni widzowie,
którzy lekkomyślnie pozostawiali auta na pobliskim parkingu – błyskawicznie
znikały pozostawione w nich rzeczy, odbiorniki radiowe, lusterka. Do
kłopotliwych sąsiadów „Szaniawski” wyciągnął przyjazną dłoń, organizując pod
koniec sezonu specjalnie dla nich serię przedstawień, na które można było kupić
bilet za symboliczną złotówkę. Nie brakowało też gestów budujących wzajemną życzliwość
i zaufanie. Taką funkcję pełniła urządzona na parterze Domu Aktora i działająca
blisko pięć lat świetlica dla dzieci z okolicy, którą prowadzili instruktorzy z
Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Inicjowana przez kierownictwo sceny
strategia dawała krzepiący przekaz, że dobrze zorganizowana społeczność może
się wydobyć z tarapatów o własnych siłach, bez wyczekiwania na pomoc z
zewnątrz. Miasto, które straciło wiarę w siebie i stało się dla Polski synonimem
biedy, miejscem bez przyszłości, bardzo potrzebowało tego wsparcia.
Teatr Danuty Marosz i Piotra
Kruszczyńskiego dzielił z wałbrzyszanami nie tylko kłopoty codzienności, ale i
chroniczny niedostatek. Ponure gmaszysko i podupadający Dom Aktora wymagały
gruntownych remontów. Po budynkach z nieszczelnymi futrynami i okiennicami
hulał wiatr, ogrzanie zimą widowni graniczyło z cudem. Szefowa teatru
dysponowała bardzo skromną dotacją, nie mogąc liczyć na dodatkowe wsparcie.
Teatr stać było na utrzymanie szesnastoosobowego zespołu i reżyserów o niezbyt
wyśrubowanych wymaganiach finansowych. W tej kategorii mieścili się przede
wszystkim debiutanci i twórcy o niewielkim doświadczeniu zawodowym. Dzięki kredytowi
zaufania, jaki otrzymali w „Szaniawskim”, gotowości zespołu na ryzyko i
warunkach, sprzyjających intensywnej pracy, bieda została przekuta w sukces.
Teatr wałbrzyski stał się pasem startowym do wielkich karier dla młodych
reżyserów, takich jak: Jan Klata, Monika Strzępka, czy debiutujący pod koniec
dyrekcji Kruszczyńskiego adaptacją Opętanych Witolda Gombrowicza
Krzysztof Garbaczewski (2008).
3.
Wałbrzyska kuźnia talentów
rozwinęła skrzydła za czasów Sebastiana Majewskiego. Podczas jego czteroletniej
kadencji Szaniawski stał się magnesem, przyciągającym kolejne osobowości
reżyserskie. Do zadomowionych już Strzępki i Demirskiego dołączyli Wiktor Rubin
i Jolanta Janiczak, Weronika Szczawińska i Bartosz Frąckowiak, Michał Borczuch,
Radosław Rychcik, Piotr Ratajczak, Natalia Korczakowska i Michał Kmiecik. Teatr
przypominał wielkie laboratorium, w którym jeszcze radykalniej niż dotąd
eksperymentowano z formą aktorstwa, poetykami reżyserskimi i dramaturgią
powstającą w ścisłym związku z praktyką sceniczną. Atakowano wielkie tematy,
prześwietlano mity, sięgano po kanoniczne teksty kultury, by tworzyć z nich
wielowarstwowe palimpsesty. Z kultowymi serialami i filmami mierzyli się:
Monika Strzępka i Paweł Demirski (Czterej pancerni i pies / Niech
żyje wojna!!!, 2009, Człowiek z żelaza / Był sobie Andrzej Andrzej
Andrzej i Andrzej, 2010), Krzysztof Garbaczewski (Gwiezdne wojny / Gwiazda Śmierci, tekst: Marcin Cecko, 2010), Natalia Korczakowska (Dynastia; tekst: sclerosis
multiplex, 2010) oraz Jolanta Janiczak i Wiktor Rubin (James Bond: – Świnie
nie widzą gwiazd, 2010). Marcin Liber wydobywał z głębokiego cienia postać
Aleksandry Piłsudskiej (Aleksandra. Rzecz o Piłsudskim, tekst: Sylwia Chutnik, 2011), Michał Kmiecik uruchamiał rytualną matrycę Dziadów, by
porozmawiać z duchami wielkich polskich reżyserów (#Dziady, 2012).
Demaskowano ideologiczne zaplecze popularnej literatury dziecięcej: Weronika
Szczawińska i Bartosz Frąckowiak dawali wykład kolonialnej antropologii w eseju
scenicznym na podstawie W pustyni i w puszczy. Z Sienkiewicza i z innych (2011), Michał Borczuch wyprawiał w podróż do ciemnych źródeł człowieczeństwa
bohaterów Andersenowskiej Królowej Śniegu (tekst: Michał Borczuch, Aśka
Grochulska, 2012). Katarzyna Raduszyńska i Piotr Ratajczak w dwóch spektaklach,
prezentowanych jednego wieczoru, konfrontowali wzorce wychowawcze, zawarte w
powieściach dla dziewcząt i chłopców (A, nie z Zielonego Wzgórza / Sorry,
Winnetou!, 2011). Teatr wałbrzyski był już rozpoznawalną marką w Polsce. W
2011 roku zespół miał okazję zaprezentować sztandarowe produkcje na
Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Świetne przyjęcie potwierdziło jego wysoką
formę artystyczną i uświadomiło środowiskowej opinii, że „Szaniawski” stał się
ważnym ośrodkiem teatru krytycznego w Polsce.
Sebastian Majewski nie zawiesił
dialogu z miastem, zrewidował jednak dotychczasową formułę. Pragnąc przełamać
szeroko kolportowane stereotypy na temat Wałbrzycha jako siedliska biedy i
apatii społecznej, stworzył rodzaj alternatywnej mitologii, osnutej na motywach
lokalnych, której przesłanie miało mieć terapeutyczną moc. Na początek
zaproponował widzom teatralny serial o mieście, grany w naturalnych
przestrzeniach i obiektach nierzadko zapomnianych, lecz naznaczonych historią. Kolejne odcinki „telenoweli teatralnej” Z
rodziny Iglaków (było ich pięć), opowiadały o Wałbrzychu, jaki nigdy nie
istniał, lecz jaki mógłby być: przedsiębiorczy, kipiący energią, nowoczesny,
obywatelski. Animatorami tej metamorfozy miała być rodzina Iglaków,
przybywających z przyszłości superbohaterów, odzianych w kombinezony
przypominające futurystyczne stylizacje muzyków z Kraftwerku. Mieli być
partyzantami Dobrej Nowiny dla miasta, projektującymi nowy, wielki Wałbrzych –
„od morza do morza”.
Niemal równocześnie powstawał
projekt fantazmatycznej historii miasta, rozwijany w dramatach Majewskiego: Peregrynacje
Czarnej Izy Wałbrzyskiej (reżyseria: Andrzej Bartnikowski, 2009) i Świadectwach
wzlotu upadku wzlotu wzlotu wzlotu upadku i tak dalej Antka Kochanka (reżyseria: majewski, 2012). Wyimaginowane biografie bohaterki lokalnej legendy i
zapomnianego patrona jednej z ulic, stały się w nich kanwą terapeutycznej
mitologii miasta, która – tak jak saga Iglaków – miała pomóc skonstruować nową
tożsamość po rozwodzie z górnictwem.
Program Majewskiego, łączący śmiałość artystycznego eksperymentu z nową filozofią lokalności, zyskał uznanie środowiskowych elit, lecz nie zdołał przekonać w pełni mieszkańców. Symptomem komunikacyjnego fiaska był cykl Z rodziny Iglaków, nie do końca zrozumiany ani jako nieszablonowa propozycja dialogu na temat miejscowych problemów, ani jako forma teatralna. Społeczny opór budziły także apokryficzne „żywoty świętych miejskich”, które miały przekuć kompleks miasta-ofiary w kompensacyjny mit. Część mieszkańców poczuła się urażona zwłaszcza sposobem ujęcia legendy Czarnej Izy. Teatr Majewskiego, wyprzedzający ogólnopolskie trendy, zostawił w tyle własną publiczność.
4.
Danuta Marosz dbała o rozsądne granice
artystycznego eksperymentu. Tam, gdzie widziała niebezpieczeństwo zbyt daleko
posuniętej hermetyczności przekazu, ingerowała. Z czasem w „Szaniawskim”
uruchomiono szereg działań edukacyjnych, które miały zminimalizować ryzyko
powstawania barier komunikacyjnych. Szeroko rozbudowana strategia upowszechniania
wiedzy i praktyki teatralnej oraz rozmaitość inicjatyw, mających na celu społeczną
integrację, stały się znakiem firmowym kadencji Piotra Ratajczaka. Nowy
kierownik artystyczny przejął teatr na początku 2013 roku, zapowiadając korekty
w linii programowej sceny. Jej nowy kierunek określało hasło, jakie nowa ekipa
nadała pierwszemu autoryzowanemu przez siebie sezonowi: „Normalsi: żadnych herosów, żadnych
bohaterów”. Za podstawowy punkt odniesienia przyjęto świat ludzi przeciętnych.
Tak zdefiniowany program pokrywał się z kierunkiem zainteresowań reżyserskich
Ratajczaka, który w centrum swojego teatru umieścił właśnie „antybohatera”,
przeciętniaka, nie reprezentującego nic ponad średnią statystyczną. Tych
szaraków, wyjętych z tłumu, lubił rzucać w sytuacje niezwyczajne, stawiając ich
wobec trudnych moralnie wyborów. Podejmując pracę w Wałbrzychu założył, że nie
chce być terapeutą, wychowawcą ani mitotwórcą. Odrzucił pedagogikę Rewizora Klaty i Peregrynacji Czarnej Izy Wałbrzyskiej Majewskiego, która mniej
lub bardziej dobitnie przypominała miastu o jego grzechach, nie dążył też do
przemiany widza. Chciał pokazać swoim „normalsom” sceniczne odbicie ich
życiowych zmagań, pragnień i lęków. Projekt teatru, którego podmiotem byłby
współczesny polski everyman, człowiek milczącego środka – sformułował
niedługo przed objęciem wałbrzyskiej sceny. Nawiązując do tradycji lewicowych,
przeciwstawiających sztukę elitarną twórczości dla mas, definiował ów model
jako „teatr popularny z misją społeczną”, wzorowany na berlińskiej Volksbühne.
Realizacją tych założeń były przede
wszystkim przedstawienia Ratajczaka – Obywatel K. według tekstu Artura
Pałygi (2015) o byłym działaczu Solidarności, żyjącym na bocznym torze,
którego sprzeciw zablokował budowę autostrady, i przygotowana z dramaturgiem
Piotrem Rowickim premiera Wałbrzycha Utopii 2.039 (2013). Ten ostatni spektakl,
inspirowany pamiętnikami wałbrzyszan, prezentował szeroką panoramę losów kilku
pokoleń na tle historycznych przemian.
Nową przestrzenią integracji „Szaniawskiego”
z miastem stał się amfiteatr wzniesiony tuż przed budynkiem. Spektakle,
realizowane w nim pod koniec sezonu, wpisały się na trwałe w kalendarz. Poprzedzane
odświętnymi paradami z udziałem tancerzy, żonglerów, szczudlarzy, przyciągały
bogatą oprawą przede wszystkim sąsiadów z dzielnicy. Dla wielu z nich były
pierwszą przygodą z teatrem. Ratajczak potrafił jednoczyć publiczność na
gruncie zabawy i aktywizmu. Teatr wciągnął w orbitę różne grupy miejskie,
animując wspólne przedsięwzięcia. Niedobitki lokalnej inteligencji, bezrobotni
i amatorscy adepci sztuk wszelakich mieli powód, by poczuć się w nim jak u
siebie. Ekipa Ratajczaka starała się także otworzyć przestrzeń dla teatru
młodzieżowego, czego udanym zaczątkiem był polsko-niemiecki projekt Z ogniem
w głowie Doroty Kowalkowskiej i Iwony Nowackiej, prezentujący perspektywy rozwoju
dramaturgii dla nastolatków w kontekście doświadczeń zachodnich sąsiadów. Suma
tych działań sprawiła, że wałbrzyska „Volksbühne” stawała się coraz bardziej
realnym ciałem.
Program, zaproponowany przez
Ratajczaka, udało się zrealizować połowicznie. Z różnych względów nie wypaliły
cykle repertuarowe, takie jak dedykowany Krzysztofowi Kieślowskiemu Dekalog czy Narodowy Teatr Ludowy, pomyślany jako seria prezentacji klasyki.
Kłopoty budżetowe sprawiły, że projekty długofalowe zastąpiły koprodukcje i
spektakle grantowe. Niektóre spośród nich podtrzymywały markę teatru. Dobrą
pamięć pozostawili Męczennicy Mariusa von Mayenburga w reżyserii Anny
Augustynowicz (2014), premiera przygotowana we współpracy z Teatrem
Współczesnym w Szczecinie, oraz Good Night Cowboy w reżyserii Kuby
Kowalskiego (koprodukcja z Teatrem WARSawy, 2015). Spory rozgłos zyskał też
spektakl Na Boga! (2013) w reżyserii Marcina Libera, według tekstu
Jarosława Murawskiego, zwiastujący powrót do wyrazistych diagnoz politycznych i
gorącej temperatury dyskusji, jakie wywoływały pierwsze wałbrzyskie
przedstawienia Jana Klaty i Moniki Strzępki. Jego ramę fabularną stanowiła
praktykowana w śląskich miasteczkach wielkopiątkowa tradycja wodzenia Judasza.
Plebejska zabawa o podłożu antysemickim, misteryjna wojna dobra ze złem,
wreszcie – emocje i spory, związane z katastrofą smoleńską, stały się dla
twórców kanwą do rozważań na temat polskiej religijności i rozpadu narodowej
wspólnoty.
Okazjonalne sukcesy nie uratowały
szefa artystycznego, który zrezygnował z funkcji po dwóch i pół sezonach. Ratajczak
zapłacił cenę za przemodelowanie priorytetów sceny, które wysforowały na czoło
cele społeczne z pewnym uszczerbkiem dla wyśrubowanych dotąd ambicji
artystycznych. Pożądane efekty przyniosło natomiast jego myślenie o teatrze
jako szeroko pojętej wspólnocie, która nie wyklucza z powodu różnic statusu
społecznego, wykształcenia, gustów czy światopoglądu, lecz integruje. W teatrze
wałbrzyskim zaczęli spotykać się ludzie, żyjący dotąd w różnych światach.
5.
Odejście Piotra Ratajczaka zamknęło
epokę przepracowywania społecznych traum. Zmieniło się miasto, zmienił się też
teatr. Remonty, przeprowadzone dzięki staraniom Danuty Marosz, dały „Szaniawskiemu”
nowe przestrzenie, unowocześniły scenę i widownię. Zmieniła się też
publiczność. Miejsce dawnych widzów, trochę przypadkowych, wymagających
specjalnych zachęt i pozbawionych oczekiwań, zajęli odbiorcy świadomi, o
ukształtowanych gustach, nierzadko wychowani przez wałbrzyski teatr. Następca
Ratajczaka, Maciej Podstawny, który debiutował na tej scenie za czasów
poprzednika, dostrzegł tę ewolucję i dostosował do niej wizję programową. Jej
głównym założeniem miało być organizowanie przestrzeni dla debaty publicznej i
edukacji. Nie odrzucał przy tym problemów lokalnych, choć pragnął je postrzegać
jako refleks procesów globalnych.
Główne szlaki repertuarowe
wykreślały mapę najbardziej palących problemów współczesności. Scena wałbrzyska
stała się obserwatorium, z którego równie dobrze widać sąsiednie podwórko, jak
dalekie kontynenty. Charakterystyczne dla tego nurtu stały się spektakle: Być jak dr Strangelove (czyli jak przestałem
się bać i pokochałem mundur) Jarosława Murawskiego w reżyserii Marcina
Libera (2016) na podstawie filmu Stanleya Kubricka – czarna komedia z czasów
zimnej wojny o szaleńcu, który zrzuca bombę na Związek Radziecki, by oczyścić
ziemię ze zła i dać gatunkowi ludzkiemu szansę na odrodzenie; Moby Dick,
czyli koniec demokracji w państwie wielorybów Macieja Podstawnego i
Jarosława Murawskiego według powieści Hermana Melville’a (2016), podejmujący
temat wewnętrznych zagrożeń demokracji; Kokaina i sprawiedliwość dla
wszystkich Żelisława Żelisławskiego w reżyserii Szymona Kaczmarka (2017),
opisująca mechanizmy narkobiznesu.
Niszę znalazła w Wałbrzychu Aneta
Groszyńska, która wraz z dramaturgiem Janem Czaplińskim przygotowała dyptyk
portretujący wybitne postacie polskiej kultury w konwencji zmitologizowanych
opowieści o życiu popkulturowych supergwiazd. Bohaterką pierwszego spektaklu
była Gabriela Zapolska (2015) – Zapolska Superstar (czyli jak przegrywać, żeby wygrać). Trzy lata późniejsza premiera brała na warsztat sylwetkę i twórczość autora Trylogii – Sienkiewicz
Superstar (czyli zupełnie spóźniona anegdota biograficzna na chwalebną okazję stulecia odzyskania niepodległości).
Z zabawy biograficznymi puzzlami wyłoniła się wielowątkowa i pełna
przenikliwych diagnoz rozprawa o współczesnej Polsce. Jej ostrze mierzyło nie
tylko w Sienkiewiczowską wizję przeszłości, hołubioną przez prawicową politykę
historyczną, ale w i w słabość lewicy, która, kontestując twórczość noblisty,
nie umiała mu przeciwstawić równie atrakcyjnego mitu.
Kontrapunktem dla
problematyzujących żywoty wybitnych osobistości kultury przedstawień
Groszyńskiej i Czaplińskiego było, pełne absurdalnego humoru i bezinteresownej
radości tworzenia, przedstawienie w reżyserii Cezarego Tomaszewskiego Gdyby
Pina nie paliła, to by żyła (tekst: Aldona Kopkiewicz, 2017). Bohaterką
ironiczno-lirycznej opowieści o łatwopalnym życiu artysty była Pina Bausch, a stosem,
na jakim dokonywała się jej ofiara na rzecz sztuki – trujące opary wypalanych w
wielkich ilościach papierosów.
Najbardziej dobitnym symptomem
wyzwalania się teatru z okowów powinności społecznych był spektakl Magdy Szpecht Schubert. Romantyczna kompozycja na dwunastu wykonawców i kwartet smyczkowy (2016). Przedstawienie, w którym oprócz zawodowych aktorów wzięło udział
sześcioro słuchaczy Sudeckiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku oraz zespół
kameralistów, miał formę instalacji muzyczno-ruchowej. W zrealizowanej na
drodze improwizacji i pracy warsztatowej kreacji scenicznej równy udział mieli
zarówno zawodowi artyści, jak i amatorzy. Wałbrzyszanie pojawiali się na tutejszej
scenie wielokrotnie, ale po raz pierwszy oddano im głos. Seniorzy dzielili się
z publicznością biografiami i przeżyciami. Nie wpisano ich w porządek wielkiej
społecznej narracji – stały się częścią lirycznego wyznania, dotykającego
uniwersalnych doświadczeń egzystencji.
W kilku aspektach Podstawny
pozostał wierny tradycji „Szaniawskiego”. Dbał o to, by fama o wałbrzyskiej
wylęgarni talentów nie pozostała bez pokrycia, zapraszając do współpracy
młodych, obiecujących twórców. Oprócz Magdy Szpecht odnosili tu pierwsze
sukcesy Magdalena Miklasz i Jakub Skrzywanek. Teatr rozbudował ofertę
edukacyjną o propozycje dla różnych grup wiekowych. Nie tylko zajęcia teatralne,
ale także ruchowe, pracownia empatii, pojawił się unikatowy projekt
edukacyjno-badawczy „Obserwatorium. Otwarty Uniwersytet Teatru”, adresowany do
nauczycieli i dorosłych miłośników sceny. Kierująca segmentem działań
edukacyjnych Dorota Kowalkowska zainicjowała produkcję przedstawień w ramach
cyklu „Teatr w klasie”, przystosowanych do prezentacji w warunkach szkolnych.
Wiele spośród nich otrzymało laury w Konkursie im. Jana Dormana, organizowanym
przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie. Dzięki tym
inicjatywom „Szaniawski” stał się wielofunkcyjnym domem kultury, w którym
poznaje się praktykę teatru, wspólnie czyta książki, ogląda filmy, uczy,
dyskutuje.
6.
Gdy w połowie 2018 roku stery przejął
ponownie Sebastian Majewski, teatr przypominał rozpędzony okręt. Sezon 2018/2019,
przygotowany wspólnie z Maciejem Podstawnym, otworzył z impetem festiwal „Z ogniem
w głowie” – chyba najlepsza spośród dotychczasowych edycji – zwieńczony
znakomitymi premierami w wykonaniu gospodarzy: inscenizacją dramatu Sybille
Berg Po nas choćby kosmos w reżyserii Pawła Świątka, Instytutem
Goethego Cezarego Tomaszewskiego (tekst: Daria Kubisiak) oraz zrealizowanym
przez Klaudię Hartung-Wójciak w ramach projektu „Teatr w klasie” spektaklem Dziki
na motywach powieści Dawida Almonda i Dave’a McKeana.
Kontynuacją kursu programowego
odchodzącej ekipy były również przedstawienia, dopuszczające do głosu rozmaite
niepokoje obywatelskie, szczególnie nasilone w roku wyborów parlamentarnych.
Należały do nich Baba-Dziwo Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w reżyserii
Dominiki Knapik (2019), Wesele Stanisława Wyspiańskiego, zrealizowane
przez Wojtka Klema (2019) oraz – może najciekawsze – Każdy z was jest teraz
Rzeczpospolitą pilgrima/majewskiego w inscenizacji Macieja Podstawnego
(2019). Spektakl, inspirowany filmem Andrzeja Żuławskiego Diabeł, rozgrywał
się w scenerii moralno-politycznego chaosu, jaki zapanował po drugim rozbiorze
Polski. Na gruzach rozpadającego się państwa dokonywał się demontaż mitu o
esencjalnej naturze polskości. Twórcy kwestionowali to przeświadczenie
dowodząc, że symbolicznym szczątkom upadłego państwa nie patronuje już żaden
wzór całości. W tej sytuacji odpowiedzialność za kształtowanie tożsamości została
przeniesiona z tradycji na jednostkę. Majewski i Podstawny proponowali widzowi,
wciąż żyjącemu fetyszami wojen symbolicznych, ukorzenionych w przeszłości, „bycie
Rzeczpospolitą” na własny rachunek. Gest odrzucenia archaicznej formy polskości
miał być etapem przemiany, z której – być może – narodzi się nowa forma
wspólnoty, nie wymyślonej przez poetów, nie krępowanej przez kulturowe
skamieliny, lecz realnej, tworzonej przez świadome swej podmiotowości
jednostki. W tej apokaliptycznej, choć podszytej kampową przekorą, wizji końca
symboliczno-historycznego uniwersum Polaków wybrzmiało credo nowego szefa
artystycznego, zwiastujące odwrót od konceptów wspólnotowych na rzecz tego, co
jednostkowe, osobne, nienormatywne.
Wchodząc w koleiny, udeptane przez
poprzedników, Majewski mógł w nich odnaleźć elementy własnych pomysłów sprzed
sześciu lat: kultywowanie lokalności, eksploracje przestrzeń miejskiej,
kuratorskie tematyzowanie sezonów. Wszystkie te idee podczas jego nieobecności
żyły własnym życiem, odpowiednio przetwarzane, dostosowywane do potrzeb chwili.
To może najdobitniejszy wyraz fenomenu ciągłości, jaki udało się uzyskać
Danucie Marosz poprzez umiejętny dobór współpracowników. Kolejne wizje teatru
„pracowały” na siebie nawzajem, tworząc zasób możliwych do wykorzystania
doświadczeń i inspiracji. Powtórne objęcie kierownictwa teatru przez
Majewskiego nie oznaczało jednak wejścia do tej samej rzeki. Zmieniła się jego
pozycja zawodowa, zmieniło się także miasto. Po doświadczeniach wyniesionych ze
Starego Teatru w Krakowie i łódzkiego „Jaracza” – scen, którymi współkierował
jako dyrektor artystyczny – Majewski zweryfikował także swoje dawne pomysły na
Wałbrzych.
Jedna z korekt dotyczyła języka
komunikacji, będącej piętą achillesową jego pierwszej kadencji. W „Szaniawskim”
nadal rozprawiało się o istotnych problemach współczesności, ale już lżejszym
tonem. Symptomem tego zwrotu stała się forma, wypracowana przez Anetę
Groszyńską i jej dramaturgicznych partnerów, pozwalająca w bezkolizyjny sposób
połączyć zabawę z głębszą refleksją. Do takich przedstawień należał, przygotowany
z Janem Czaplińskim Złoty pociąg superstar (2022), kontynuacja formuły przedstawień
o Zapolskiej i Sienkiewiczu, oraz Czy pingwiny mają kolana Marcina
Kąckiego (2023), opowieść o kondycji psychicznej Polaków w czasach pandemii,
wojny, katastrofy klimatycznej i recesji gospodarczej.
Na scenach „Szaniawskiego” z
humorem mówi się o problemach cielesności (Cudowne i pożyteczne. O seksie,
tekst i reżyseria: Martyna Majewska, 2020), przygodach ze służbą zdrowia (Szpital na
peryferiach pilgrima/majewskiego, reżyseria: Paweł Świątek, 2023), o
upodobaniu Polaków do plemiennych wojen (Walka o ogień pilgrima/majewskiego, reżyseria: Paweł Świątek, 2024). O tym, że w eksploracji
lżejszych gatunków dla wałbrzyskiej ekipy nie ma tabu, świadczy powrót na scenę
od dawna nieobecnej tu farsy. Ryzykownej misji podjął się Paweł Świątek, biorąc
na warsztat przebój bulwarów – Czego nie widać Michaela Frayna (2019). Ów
gest dokonał symbolicznej rehabilitacji widza-konsumenta, od którego wiele lat
wcześniej na scenie wałbrzyskiej odżegnywali się Monika Strzępka i Paweł
Demirski, inicjatorzy akcji „teatr nie jest produktem, widz nie jest
konsumentem”. Dla miasta, które po wielu latach chudych posmakowało zamożności,
teatr stał się miejscem, w którym można przyjemnie spędzić czas.
Próżnię, powstałą po wyczerpaniu
potencjału sztuki krytycznej, Majewski wypełnia dziś wyrozumiałą empatią. Nie
zagania widzów do stada, nie projektuje ideologizowanych wspólnot, przyjmując
za punkt odniesienia jednostkę – z jej prawem do inności, osobności i
realizacji własnych potrzeb. Zewnętrznym wyrazem tego indywidualistycznego
zwrotu stała się korekta teatralnego szyldu, który przybrał postać neutratywu –
„Szaniawskx”.
Teatr Majewskiego rozpoznaje
rzeczywistość, przyjmując za azymut raczej wyjątek niż regułę. Taką optykę
reprezentował jego spektakl Nocny portier. Doświadczenie (2023), inspirowany książką Agnieszki Dobkiewicz Dziewczęta z
Gross Rosen oraz filmem Nocny portier Liliany Cavani, opowiadający o
kobietach, zmuszanych w nazistowskim obozie do prostytucji, którym powojenne biurokratyczne regulacje
odmówiły statusu ofiar. Bliższe przyjrzenie się tym wyjątkowym przypadkom
doprowadziło twórcę do zakwestionowania prawomocności kategorii,
używanych do opisu doświadczenia obozowego. W historiach, opowiedzianych przez
reżysera, oceny moralne tracą jednoznaczność, zaś dobro nigdy nie jest prostą
negacją zła.
Inną odsłoną kursu na osobność jest
cykl przedstawień Majewskiego, inspirowany biografiami wybitnych osobistości z
historii teatru. Otworzył go spektakl Postać dnia, zrealizowany we
wrocławskim Teatrze Polskim w Podziemiu (2016), którego bohaterem był Igor
Przegrodzki. Jego kontynuację stanowił wystawiony w Wałbrzychu w koprodukcji z „Podziemiem” RZYWOT, część pierwsza: rozpadająca się biografia (2021), portretujący
postać partnerki scenicznej Przegrodzkiego, znakomitej, choć dziś już nieco
zapomnianej aktorki, Igi Mayr. Dwa lata później reżyser dorzucił do tego
dyptyku spektakl Nad Niemnem (tekst: Tomasz Jękot, Seb Majewski), miksujący
dzieło Elizy Orzeszkowej z opowieścią o wieloletniej dyrektorce Teatru im.
Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze, Alinie Obidniak.
Namysł nad procesami, jakie
towarzyszą wytwarzaniu obrazu przeszłości, stał się istotnym wątkiem
wałbrzyskich fantazji biograficznych, także tych, poświęconych historii
lokalnej. W musicalu Daisy (tekst i reżyseria: Konrad Imiela, muzyka: Grzegorz
Rdzak, 2022) kostiumowa opowieść o życiu legendarnej właścicielki zamku Książ
otrzymała metanarracyjną ramę w postaci wykładu współczesnej kustoszki, prowadzącej
widzów po tropach faktów, plotek i domniemań na temat życia
bohaterki. Wyłaniający się z tej wędrówki wizerunek księżnej, okazywał się
patchworkiem, w którym zaczerpnięte ze świadectw i dokumentów okruchy realności
przenikały się z zafałszowującą je melodramatyczną narracją.
Z mechanizmami kreowania opowieści
biograficznej nieustannie eksperymentuje też Majewski. Wprowadził nowy typ
bohaterów lokalnych. Nie są to już postacie mityczne, takie jak Czarna Iza czy
Antek Kochanek, lecz współczesne, dobrze rozpoznawalne dla mieszkańców. Należały
do nich pracownice zlikwidowanych zakładów porcelany Krzysztof, którym
poświęcono spektakl Pilnie kupię biografię w reżyserii
Krzysztofa Popiołka (2021). Ten teatralny mockument, opowiadający o dziejach
przemysłu porcelanowego w mieście, nazywanego wałbrzyskim „białym złotem”, został
pomyślany jako próba stworzenia lokalnej herstorii. „Kobieca” porcelana
pozostawała bowiem w cieniu zdominowanego przez mężczyzn górnictwa. Przetrwała
ponad dekadę dłużej niż kopalnie, lecz pamięć o niej zgasła szybciej. Sceniczna
opowieść o upadłej gałęzi przemysłu i jego pracownicach wzbudziła ogromne
emocje. Po jednym z przedstawień, na które zaproszono kobiety z byłej załogi Krzysztofa rozgorzała dyskusja, nie mniej gorąca niż ta, którą wiele lat
wcześniej na tej samej widowni toczyli górnicy po Kopalni.
Żywą debatę wywołał także spektakl Majewskiego Marta.
Figura serpentinata (2022),
poświęcony Marcie Gąsiorowskiej – wieloletniej polonistce I Liceum Ogólnokształcącego
im. Ignacego Jana Paderewskiego, poetce, wychowawczyni kilku pokoleń
teatromanów. Twórcy powiązali biografię nauczycielki z miejscową sceną,
przeciwstawiając jej postać utrwalonemu w „czarnej legendzie” wizerunkowi żony
Jerzego Szaniawskiego, Anity Szatkowskiej. Zestawienie tych kobiet –
twórczej, rozwijającej talenty podopiecznych Gąsiorowskiej i destrukcyjnej
połowicy pisarza – podkreślało wyjątkowość pierwszej. Mimo to, spektakl wywołał
kontrowersje. Na premierze, granej w szkolnej auli, ze sceniczną wizją biografii
słynnej polonistki zmierzyli się członkowie jej rodziny, byli uczniowie,
nauczyciele, znajomi. Konfrontacja wypadła burzliwie. Wielu spośród tych,
którzy znali bohaterkę spektaklu uznało ów portret za wiarygodny; ci, którzy
pragnęli potwierdzenia zmitologizowanego obrazu tej postaci, poczuli się zawiedzeni.
Przesunięcie pracy nad konstruowaniem lokalnej tożsamości z obszaru mniej lub
bardziej odległej historii w stronę żywego doświadczenia, okazało się
ryzykowne, choć wolno sądzić, że możliwość sprzeciwu, czy odrzucenia przez
widza została przez Majewskiego i jego ekipę skalkulowana jako potencjalny
zysk. Dzieje pracownic fabryki Krzysztof czy Gąsiorowskiej wciąż pozostają częścią
osobistej biografii wielu wałbrzyszan, na swój sposób żyją też w pamięci ich
dzieci i wnuków. W historiach tych kobiet, przetworzonych przez teatr, widzowie
mogą odnaleźć też samych siebie. Bierna akceptacja uosabianych przez nie
wzorców wałbrzyskiego losu nie przyniosłaby większych korzyści, poza
utrwaleniem obrazu, istniejącego już w miejskich legendach. Symptomy oporu są dostrzegane
w licznie zgłaszanych przez mieszkańców zdaniach odrębnych. To one sprawiają,
że lokalna tożsamość (po odrzuceniu bagażu kompleksów, piętna biedy i wstydliwego
statusu ofiary, wiecznie wystawiającej na pokaz rany, by zbić choćby
symboliczny kapitał na krzywdzie) staje się polem negocjacji. Widać to
zwłaszcza w historii Marty Gąsiorowskiej, która ma potencjał ikony
emancypacyjnej jako figura, uosabiająca aspiracje wałbrzyszan, aktywizm,
gotowość do pracy na rzecz innych. Bohaterka może być wzorem jednostki twórczej,
która – wiele z siebie dając ludziom – pozostawia w nich trwały ślad.
Miarą sprawczości wałbrzyskiej
nauczycielki mogą być choćby losy Danuty Marosz, która fascynację teatrem i
wybór studiów na polonistyce zawdzięcza właśnie Gąsiorowskiej. Pasja
licealistki, rozwijana na uniwersyteckich seminariach, wiele lat później znalazła
twórcze spełnienie w Teatrze im. Szaniawskiego. Historia jej długiej dyrekcji
bynajmniej się nie kończy. Z początkiem sezonu stery teatru przejął
dotychczasowy szef artystyczny sceny, Sebastian Majewski, co – zgodnie z
kultywowaną tu tradycją – gwarantuje ciągłość linii. Wypracowane w ciągu
minionych dwóch dekad doświadczenia będą więc procentować w przyszłości. O
dyrektorce, której postać stała się znakiem firmowym sukcesu miasta, zapewne
nie zapomną też mieszkańcy. Kto wie, czy wykreowany przez jej następcę poczet
bohaterek wałbrzyskich nie wzbogaci się z czasem o fantazmatyczny portret
Danuty Marosz?