ISSN 2956-8609
1.
Ostatni tekst opublikowany przez Rafała Węgrzyniaka poświęcony był To. Biografii Jerzego Grzegorzewskiego1. Recenzja miażdżąca dla mnie, autorki publikacji, ale na swój sposób też dla jej bohatera. I dla Rafała. Przez cały dzień dostawałam wiadomości, bliżsi i dalsi znajomi nie przebierali w słowach komentując autora i jego tekst. Nie potrzebowałam otuchy, bo we mnie recenzja wzbudziła śmiech – Rafał jak na dłoni. I nasza ponad trzydziestoletnia znajomość. Spodziewałam się tego ataku, wkroczyłam na jego terytorium. Ale ten śmiech i te złorzeczenia zamarły nam na ustach nazajutrz rano, gdy dowiedzieliśmy się, że Rafał umarł. Niejako na posterunku, w Instytucie Teatralnym przy swoim biurku, wieczorem miał oglądać spektakl, nie dotarł.
Jego brat, Jerzy Węgrzyniak, w czasie mszy pogrzebowej wspomniał, że debiutem Rafała, ówczesnego szóstoklasisty, był list wystosowany do redakcji „Szpilek”, w którym – podając się za krewnego Tadeusza Kantora – upominał się o pamięć jakiejś rocznicy związanej z działalnością artysty2. Redakcja zrobiła Rafałowi psikusa, bo opublikowała korespondencję jako reprint; dziecięcy charakter pisma zdradzał, że było to pokrewieństwo wyimaginowane, co najwyżej ducha, a i to jednostronne. Jerzy Węgrzyniak powiedział, że obaj niezwykle przeżywali spektakle Kantora oglądane w telewizji. Musiały to być premiery „Witkacych” albo happeningi, bowiem Umarłą klasę Andrzej Wajda sfilmował w 1976 roku, a wtedy Rafał był już licealistą i przedstawienie obejrzał na żywo we Wrocławiu.
Wspomnienia Jerzego Węgrzyniaka przypomniały mi opowieść Rafała o tym, jak to będąc w szkole średniej pojechał do Krakowa. W sobotę 11 listopada 1978 roku, w sześćdziesiątą rocznicę odzyskania niepodległości, tuż po mszy w katedrze na Wawelu i uroczystościach przy sarkofagu Józefa Piłsudskiego, wybrał się do Kantora. Zastukał do drzwi bez skrępowania3. Otworzyła Maria Stangret. Rafał przedstawił się i powiedział, że chciałby porozmawiać z Tadeuszem Kantorem. „Nurtowało mnie bowiem pytanie: co będzie tematem jego następnego spektaklu”4. Żona poprosiła, by zaczekał. Kantor przyjął go w szlafroku, tuż po prysznicu, siedzieli za stołem popijając kawę i rozmawiali. Czyż nie byli krewnymi?! Czyż nie można dopatrzyć się w ich twarzach, sylwetkach podobieństwa?! Wszak Wojkówkę, tę położoną koło Łączek Jagiellońskich (rodzinne okolice dziadków Rafała, bardzo mu bliskie), dzieli od Wielopola Skrzyńskiego niewiele ponad dwadzieścia kilometrów! To koincydencja na miarę spiskowej wyobraźni Rafała!
2.
Kolejne zdarzenie przywołane przez Jerzego Węgrzyniaka odnosiło się do wakacji w 1978 roku. Jerzy właśnie dostał się na studia, wybrali się z Rafałem w Tatry. W pewnym momencie młodszy brat zniknął, okazało się, że pojechał do Krakowa obejrzeć Wesele w reżyserii Grzegorzewskiego. Po raz kolejny, bo widział je już w czerwcu 1977 roku, czyli tuż po premierze, na szkolnej wycieczce.
W 1975 roku Rafał przyjechał z Kamiennej Góry do Wrocławia, by uczyć się w liceum; w tym samym czasie zamieszkał tu Grzegorzewski, który rozpoczął etatową współpracę z Teatrem Polskim. Uczeń klasy o profilu matematyczno-fizycznym wykazywał nie tylko zainteresowania, ale i uzdolnienia humanistyczne, zwłaszcza pasję do teatru. Zafascynowała go już pierwsza premiera Grzegorzewskiego – Ślub. Oglądał wszystkie kolejne i to po wielokroć, podpatrywał próby, pisał recenzje na lekcje polskiego i na konkurs „Młodzież poznaje teatr” organizowany przez Teatr Polski. Dwukrotnie otrzymywał za nie nagrody5. W 1979 roku pojawiła się pierwsza drukowana wypowiedź Rafała komentująca przedstawienie, jeszcze nie recenzja, głos w dyskusji – odnosiła się do Nie-Boskiej komedii w reżyserii Grzegorzewskiego. Razem z koleżankami i kolegami z Klubu 1212, działającym przy Teatrze Polskim, rozmawiali z Marią Janion o tym spektaklu. W kilka miesięcy po spotkaniu zapis dyskusji opublikował „Teatr”6. Rafał wykazał się nie tylko znajomością historii literatury i teatru, także swadą: „Zaryzykowałbym twierdzenie…”. A twierdził między innymi, że Grzegorzewski spełnia postulat Antonina Artauda z eseju Teatr i jego dżuma, by teatr budował swój suwerenny język. Jak równy z równym polemizował z profesor Janion:
RAFAŁ WĘGRZYNIAK
[…] Chcąc tworzyć teatr [Grzegorzewski] niszczy dzieło, by na gruzach jednego tworzyć nowe, własne. Tylko w ten sposób może uzyskać pole dla własnej wolności, swobody twórczej.
MARIA JANION
Przeczytałam też egzemplarz reżyserski i mogę stwierdzić: tu nie ma czegoś, co można by nazwać niszczeniem. Przeciwnie. Jest działalność syntetyzująca, dbałość o to, by nie pominąć niczego, co – w trafnym rozumieniu Grzegorzewskiego – składa się na istotę Nie-Boskiej. […] Między odbiorcą a literaturą romantyczną postawiono jakby mury, przez które promieniowanie romantyzmu nie może się przedrzeć. Jeśli Grzegorzewski coś burzy, to niszczy właśnie ten mur między nami a Nie-Boską.
RAFAŁ WĘGRZYNIAK
Ale w formie jest tu jednak destrukcja.
MARIA JANION
Jaka destrukcja? Jeżeli Nie-Boska jest dramatem o formie otwartej, to Grzegorzewski wystawił, nareszcie wystawił Nie-Boską tak, jak została napisana i zrobił również dramat o formie otwartej. […]7.
Rok później w kronice Teatr Polski we Wrocławiu, sezon 1978/1979 ukazała się skrócona recenzja Rafała ze Śmierci w starych dekoracjach w reżyserii Grzegorzewskiego, w całości przedrukowana w 1986 roku przez „Dialog”8. Rafał był już wtedy magistrem, obronił pracę na temat teatru Grzegorzewskiego9, więc ten fakt dowcipnie obrazował konsekwencje jego zainteresowań. Zbierając materiały do dyplomu nachodził reżysera w Teatrze Studio. Ten, swoim zwyczajem, wił się jak piskorz, wreszcie dał się przydybać gdzieś w kącie; wydukał odpowiedzi na natarczywe pytania, ale nie pozwolił Rafałowi nic zapisywać czy nagrywać.
3.
Rafał towarzyszył Grzegorzewskiemu do jego śmierci. I do swojej śmierci. Poświęcił mu wiele tekstów, blisko pół setki. To zarówno krótkie recenzje w dziennikach, jak i dłuższe w pismach branżowych, opisy, rozprawki, syntezy, felietony, zabierał też głos w dyskusjach (zawsze broniąc Grzegorzewskiego przed oponentami). Na tle innych piszących o jego teatrze wyróżniał się umiejętnością czytania intencji twórcy, analizowania hermetycznych dla wielu znaków, racjonalnością i jasnością wywodu, przy czym ta wiedza nie służyła mu do eseistycznych piruetów, do popisywania się. Imponował umiejętnością przywoływania kontekstów. Był zaprzeczeniem zbiorowej pamięci, która była niczym „spróchniała księga”. On pamiętał. Nie twierdził, że od początku „był w stanie całkowicie zrozumieć”10 teatr Grzegorzewskiego. Mimo fascynacji nie miał do niego wyznawczego stosunku, zachowywał krytyczną niezależność w stylu Marty Fik, trzeźwo punktował niedoróbki, niedomyślenia, mielizny – nie bał się słów w stylu „nieudane, poronione, szkicowe inscenizacje”11. Wystawienia tytułów znanych z Wrocławia czy Krakowa, a powtórzone w Narodowym, uważał za rozczarowujące. Jego recenzje przybrały formę, która łączyła obszerny chronologiczny opis z syntetyzującą interpretacją i krótką oceną. Przeczytawszy teraz teksty Rafała poświęcone Grzegorzewskiemu w porządku ich ukazywania się, nie trudno nie zwrócić uwagę, że z czasem opis stawał się coraz bardziej żmudny, zamieniał się w wyliczankę, detale zagłuszały emocje, utrudniały czytelnikowi zrozumienie teatru „niepokojącego piękna i hipnotyzującej siły”12, które autor bez wątpienia wciąż odczuwał.
4.
W początkach pracy nad biografią Jerzego Grzegorzewskiego Rafał mi kibicował, ekscytował się moimi znaleziskami – kto z kim i tak dalej. W czasie wakacyjnego pobytu w Warszawie (wtedy chyba jeszcze mieszkał w Kamiennej Górze, a może już we Wrocławiu) spotkaliśmy się w Powsinie. Fundnęłam mu bilet do ogrodu botanicznego (ograniczenia finansowe łączyły się u niego ze sknerstwem), odbyliśmy bardzo miły spacer. Dużo opowiadał mi o domu dziadków w Wojkówce, że pragnąłby go odkupić, wyremontować i zamieszkać – mieć święty spokój od zgiełku świata, niejako wrócić do źródeł i domknąć w spokoju żywot (typowe pragnienie u ludzi w „pewnym” wieku). Odprowadził mnie na przystanek autobusowy. To był bardzo ładny letni dzień, pełen słońca. Żegnając się prosił, by nie poróżniły nas poglądy.
Stało się inaczej. Zerwał ze mną znajomość niedługo po przeprowadzce do Warszawy. Mówiąc o mnie, używał zwrotu „ta Zielińska”. Nabrał wiatru w żagle, zapału do polemik. Stanął do walki. Swoich poglądów politycznych nie krył w tekstach naukowych i publicystycznych, co widać także w recenzji z To. Już wcześniej kolejne pisma branżowe zaprzestawały z nim współpracy, czy to z powodów światopoglądowych, czy to z powodu sztywności formy, którą coraz bardziej narzucał swoim tekstom. Przeżywał to, tłumaczył spiskami. Bolało go, że nie został zaproszony do krytycznej edycji scenariuszy Grzegorzewskiego, że nie zamówiono u niego tekstu wprowadzającego do żadnego z tomów. Był do tego predestynowany jak mało kto, ale w fazie wojującego badacza teatru faktycznie mógłby być trudnym współpracownikiem.
Czy to rzutowało na zmianę jego estetycznych upodobań? W recenzji To nazywa Studio „awangardową scenką”, uznaje teatr Grzegorzewskiego za „ogólnie nazbyt hermetyczny, ponieważ oparty na postmodernistycznych grach z tekstami literackimi i prowokacjach wobec widzów”. Przez lata dowodził swoimi tekstami, że o tym teatrze nie da się pisać tak-tak, nie-nie. W ostatnim tekście zażądał omówień spektakli w „warstwie podstawowej”, bo przecież we Francisie Baconie reżyser „nawiązywał wprost do podszytej homoseksualizmem fascynacji brytyjskiego malarza brutalnym sportem i słynnej walki na ringu stoczonej w USA przez Andrzeja Gołotę zdyskwalifikowanego za cios w podbrzusze czarnoskórego boksera”. A Warjacje „to zaś po prostu przedstawienie o Gombrowiczu, jego emigranckim życiu w Argentynie, przesiadywaniu w kawiarniach z młodymi mężczyznami, opisanym przez Zofię Chądzyńską, znaną Grzegorzewskiemu z warszawskiego salonu plastyka i pisarza Mieczysława Piotrowskiego oraz o śmierci we Francji w lipcu 1969”.
Wydanie tekstów Rafała Węgrzyniaka udowodni, że o tych przedstawieniach i o wielu innych premierach Jerzego Grzegorzewskiego pisał także inaczej. I że warto do ich lektury wracać.
Przypisy: