ISSN 2956-8609
1.
Teatry
jak wodociągi – taki tytuł nosił mój tekst poświęcony
dyrektorskim konkursom, napisany przed blisko dziesięcioma laty po ogromnej
awanturze wokół konkursu we wrocławskim Teatrze Polskim („Teatr” 2016 nr 10). Miałem
wówczas poczucie, że na naszych oczach dokonuje się zmiana w traktowaniu instytucji
kultury. Teatry, muzea, domy kultury zaczynają być traktowane jako jeszcze
jedno źródło synekur i przestrzeń do wspierania swojego zaplecza politycznego
(plus krewnych i znajomych królika).
Ważne, kto robi – nie co robi. Przecież prezydent, marszałek czy radni nie są krytykami sztuki i to dla nich żadna różnica, co na scenie będzie pokazywane. Ówczesną aurę polityczno-medialną podsumowałem krótko: na to, że teatry nie będą traktowane jak polityczny łup, nie ma co liczyć. Tu korekt nie będzie. Tu zawsze będzie stosowana instrukcja obsługi cepa. Skoro politycy obsadzają spółki państwa „swoimi”, to nie ma podstaw by sądzić, że w teatrach ma być inaczej.
Zatem mamy rok 2025. I jest nie lepiej. A nawet gorzej.
2.
Dotychczas, jeśli sprawy konkursu na dyrektora teatru nie
poszły po ich myśli, władze samorządowe przełykały gorzką pigułkę w postaci wskazanego
przez komisję nominata. Ostatnio jednak samorządowcy zaczęli kwestionować sprzeczne
z ich planami decyzje komisji powoływanych przecież zgodnie z procedurą prawną.
W tym roku najgłośniejszy przykład to Kielce i batalia wokół powołania dyrektora Teatru im. Żeromskiego, który stał się areną rozgrywki politycznej. Komisja wskazała kandydata, Jacka Jabrzyka, nie po myśli Urzędu Marszałkowskiego. W efekcie Urząd zaczął sięgać po rozmaite dostępne środki (unieważnienie konkursu, powołanie p.o. dyrektora), byle tylko nie przyjąć „nieswojego” kandydata. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zdecydowało się na krok rzadki – złożyło do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Zarząd Województwa Świętokrzyskiego, jako powód wskazując brak powołania Jacka Jabrzyka. Pat trwa, a chodzi o znaczącą instytucję – w bardzo dobrej formie, z nowym, wspaniałym budynkiem. Jest dużo do zepsucia i dużo do zarobienia.
Gdyby nie obecność Jacka Jabrzyka w konkursie, na podstawie zgłoszeń można było pomyśleć, że stanowisko miał objąć przedstawiciel grupy, którą tak pięknie premier Gliński nazwał „artystami defaworyzowanymi” (szczególnie przez poprzednie dwie kadencje Sejmu, że zauważę ironicznie). Do tego zasobu kadrowego sięgnięto także w poszukiwaniu kogoś na stanowisko pełniącego obowiązki dyrektora kieleckiej sceny. Gdyby nie było to słowo zupełnie zużyte – no i nieadekwatne wobec prawej strony – można by sięgnąć po pojęcie „układu”.
Jakby w cieniu Kielc zaistniała podobna sprawa w Teatrze Zdrojowym w Jeleniej Górze. Prezydentowi Jerzemu Łużniakowi nie spodobał się wynik konkursu i postanowił nie powoływać wskazanego w konkursie kandydata, Łukasza Dudy, który wygrał z dotychczasową dyrektorką Małgorzatą Nauką.
W swoim oświadczeniu prezydent napisał: „W przypadku Zdrojowego Teatru Animacji podejmuję decyzję o rozpisaniu kolejnego konkursu. Kandydat, który zdobył – dopiero w kolejnym głosowaniu – przychylność komisji konkursowej zaprezentował program, który nie jest do końca zgodny z oczekiwaniami widzów i mieszkańców Cieplic, zgłaszających także swoje zastrzeżenia i uwagi. A przede wszystkim część członków komisji konkursowej złożyła zdanie odrębne”. Te dwa zdania zasługują na szczególną uwagę.
Po pierwsze program „nie jest do końca zgodny” – ładnie powiedziane. Ciekawe jak to się mierzy.
Po drugie, okazuje się, że „nie jest do końca zgodny”, bo mieszkańcy zgłaszają „zastrzeżenia i uwagi”. Ciekawe, w jakim trybie je zgłaszali? I w jaki sposób poznali program wybranego kandydata, skoro nie został opublikowany w Biuletynie Informacji Publicznej miasta?
Po trzecie, prezydent stwierdza, że część członków złożyła zdanie odrębne. W protokole – opublikowanym na stronie Urzędu Miasta – jako żywo nie ma żadnej wzmianki o zdaniu odrębnym. Może pan prezydent jako zdanie odrębne traktuje poparcie innej kandydatki, które otrzymała mniej głosów. Jestem ciekaw, czy w radzie miasta pan prezydent równie poważnie bierze pod uwagę „zdanie odrębne” radnych opozycji i czy pod ich wpływem zmienia swoje plany?
Ostatecznie wskazany przez komisję kandydat złożył rezygnację. Nic dziwnego. Łukasz Duda jest pracownikiem miejskiego Jeleniogórskiego Centrum Kultury i słusznie wskazał w swoim oświadczeniu, że „kierowanie tak odpowiedzialną instytucją wymaga m.in. akceptacji ze strony Organizatora przedstawionej koncepcji programowej, organizacyjnej i finansowej. Wobec jej braku, dalsze angażowanie się w procedurę konkursową uważam za bezprzedmiotowe.”
Teraz prezydent ma wolną rękę, ogłosi kolejny konkurs. Przypuszczam, że zgłosi się jeden kandydat – akceptowany przez władze miasta, bo nikomu nie przyjdzie do głowy narażać się na perturbacje. Taka popłynie z tego nauka.
3.
Bezkarność polityków i samorządowców w jawnym łamaniu prawa jest obezwładniająca.
Szczególnie, gdy patrzymy na sytuację w Kielcach, gdzie widać potrzebę
pokazania nagiej siły – za wszelką cenę, nie licząc się z kosztami. Tak
postrzegają rządzenie demokratycznie wybrani politycy, którzy robią, co chcą,
bo wiadomo, że kary za to nie będzie. Rządzący nie ponoszą cywilnej
odpowiedzialności za decyzje podejmowane w złej wierze. A (krótkotrwały) zysk
personalny jest pewny i satysfakcjonujący.
Trwają spory sądowe dyrektorów odwoływanych w trakcie kadencji. W toku jest sprawa między Redbadem Klynstrą a władzami województwa lubelskiego (o ironio, tymi samymi, które go powołały). Natomiast niedawno sąd rozstrzygnął spór między dyrektorem białostockiego Teatru Dramatycznego Piotrem Półtorakiem a zarządem Województwa Podlaskiego. Wojewódzki Sąd Administracyjny uznał, że uchwała zarządu województwa. która była podstawą odwołania, jest nieważna. Powstaje więc dylemat formalny – kto będzie faktycznym dyrektorem.
4.
W ostatnim sezonie zdarzyły się trzy konkursy
nierozstrzygnięte. W maju niemal w tym samym momencie dyrektora nie zdołano
wskazać w Nowym Teatrze w Słupsku i w Krakowskim Teatrze Variété.
W krakowskim konkursie przesłuchano troje kandydatów. Tak ograniczone zainteresowanie trochę dziwi, bo w konkursie do łódzkiego Muzycznego stanęło 16 osób! Za drugim podejściem udało się wyłonić nową dyrekcję – Kamilę Polit wraz z Jakubem Szydłowskim.
Nieco inaczej sytuacja wyglądała w Słupsku, gdzie po udanej dekadzie dyrekcji Dominika Nowaka trudno było o kandydatów. Wiele osób mogło mieć wątpliwości czy podejmować się takiego wyzwania – po pierwsze: utrzymać dobry kurs poprzednika; po drugie: mierzyć się z dość wymagającymi warunkami organizacyjnymi (przede wszystkim – niska dotacja).
Ostatecznie słupski magistrat szybko zareagował i w ciągu półtora miesiąca przeprowadził z powodzeniem kolejną procedurę. Za drugim podejściem udało się – jednogłośnie – wskazać kandydatkę, Zdenkę Pszczołowską.
Konkurs nie przyniósł efektu także w przypadku Teatru im. Jana Kochanowskiego w Radomiu. Dotychczasowa dyrektorka, Małgorzata Potocka, nie przekonała komisji, tak jak i żaden z innych kandydatów czy kandydatek. Procedura trwała długo. Konkurs ogłoszony w marcu miał swój finał dopiero w lipcu. Nowy sezon za pasem, a władze nie zdecydowały się ogłosić, kto będzie pełnił obowiązki dyrektora do czasu organizacji nowego konkursu (lub powołania dyrektora bez konkursu – za zgodą MKiDM).
Długo trwała – w niezrozumiałej ciszy – sprawa wyniku konkursu na Teatr Muzyczny w Łodzi. Prezydent Łodzi czekała nie wiadomo na co. Konkurs rozstrzygnięto na początku kwietnia. Protokół ogłoszono (bez fanfar) pod koniec maja. Minął czerwiec, lipiec. Wciąż nie było jasne co planuje łódzki magistrat i dlaczego zwleka. Żadnego komentarza. Dopiero w połowie sierpnia miasto zaprosiło zwycięzcę konkursu, Marcina Zawadę, na oficjalną rozmowę. Nowa kadencja startuje we wrześniu. Nowa dyrekcja mogła mieć na przejęcie obowiązków blisko 5 miesięcy – ma dwa tygodnie. Kto ma z tego pożytek?
Nierozstrzyganie konkursów to nowe zjawisko. Czy świadczy o wysokich standardach wobec kandydatów? Czy dążenie organizatora do literalnego trzymania się zawartego w ogłoszeniu konkursowym zamysłu? Bo powtarzanie wniosków o krótkiej ławce kandydatów nie ma nadmiernego sensu. A może chodzi o nieudane zazwyczaj poszukiwanie jakiegoś niedościgłego ideału?
5.
Wobec dominacji interesów politycznych w ostatnich latach w
dyrektorskich konkursach zaistniał jeszcze jeden ważny gracz. Paradoksalnie
wzrosła rola zespołów teatrów. Wobec słabości rozpoznania sytuacji przez
urzędników czy polityków głos zespołu jest słuchany z uwagą, szczególnie w
sytuacjach patowych.
Upowszechnił się też nowy tryb działania. Przedstawiciele zespołu teatru przychodzą na komisję z wcześniej wybranym przez cały albo tylko cześć zespołu kandydatem. Zespoły spotykają się z kandydatkami lub kandydatami i podejmują decyzję. W efekcie może być i tak, że przedstawiciele zespołu uprzejmie odsiedzą swoje na posiedzeniu, zadadzą pytania – ale w poczuciu, że wybór został dokonany wcześniej i powinni być lojalni wobec wskazania pracowniczego.
Można narzekać na taką środowiskową giełdę, która rozstrzyga konkursy przed konkursem. Ale to i tak może nie mieć znaczenia, gdy władze mają na stanowisko dyrektorskie własny pomysł.
Zespoły mają też ważny głos w awanturach wokół konkursów. Stają się stroną konfliktu, gdy bronią odwoływanego dyrektora, albo popierają tego, którego władza nie chce. Historia teatru uczy, że władza działająca „na rympał” podejmuje błędne, szkodliwe decyzje. Koniec końców, wychodzi na to, że pracownicy mają rację. I artystycznie, i jeśli chodzi o stabilność pracy instytucji. Ale to widać dopiero z perspektywy lat. Natomiast zespół teatru na własnej skórze odczuwa bieżące skutki kadrowych machinacji.
6.
Gdy przyglądam się zmianom dyrektorskim, niezmiennie uderza mnie jedna rzecz. Jak trudno o zmianę, która będzie sztafetą, a nie serią niefortunnych zdarzeń. Długoletnie zasłużone dyrekcje kończą się jakoś nieprzyjemnie, wśród animozji, wszyscy są na siebie obrażeni. Jak po tym wszystkim sobie podziękować, jak podsumować sukcesy poprzednich lat? Przypomina to rozwód, a nie określony precyzyjnie kalendarzem koniec kadencji.
Nie uważam, ze wszystkiemu winni są niezgrabnie zachowujący się urzędnicy. Czasem to dyrektorzy nazbyt utożsamiają dobro instytucji ze swoją osobą jako gwarantem dalszego powodzenia. Po dziesięciu, piętnastu czy dwudziestu latach można jednak mieć na oku następcę, a nie zapowiadać, że jeszcze dwa-trzy sezony i taki się znajdzie.
7.
W sytuacjach zmiany – mniej lub bardziej kryzysowej – często okazuje się, że traci na znaczeniu dobro instytucji. Na wierzch wychodzą osobiste ambicje – z jednej lub drugiej strony, władz i artystów, czasem z obu. Nie mniej jednak to ludzie teatru stoją na gorszej pozycji, bo nie dysponują realną władzą. Tymczasem politycy zasmakowali ostatnio w gwałtownych wymianach we wszystkich podlegających im pionach. Kultura nie należy już do wyjątków. I to zjawisko będzie się tylko pogłębiać.