ISSN 2956-8609
Mojemu Ojcu, Ludwikowi Kluźniakowi (1960–2023)
Dawno, dawno temu…
…jednak zacznę od tego, że każdy z nas aktorów, miał przecież moment w życiu, w którym zrodziła się w nim ta myśl, żeby aktorem zostać. Może wznieciła ją życzliwa pani od języka polskiego, kiedy jej zdaniem ładnie wyrecytowaliśmy wiersz na szkolnej uroczystości albo stało się to po obejrzeniu inspirującego filmu, albo też koleżanka zaciągnęła nas przypadkiem na próbę kółka teatralnego, no i koniec, mogiła – złapaliśmy bakcyla. Różnie ta iskra się w nas rozpalała. Czasem nawet zupełnie przypadkowo, bo nie mieliśmy innego pomysłu, niespecjalnie nas ciągnęło na inne studia i szliśmy na egzamin do szkoły teatralnej bez oczekiwań i marzeń, z ledwie przygotowaną prozą, wierszem i piosenką, zainteresowani mniej lub bardziej teatrem, mniej lub bardziej telewizją, nieświadomi tego, że jak już wejdziemy w „ten świat”, adrenalina już nigdy nie pozwoli nam się od niego uwolnić. Jedni z nas byli bardziej otwarci i śmiali, inni zaś (totalni introwertycy) musieli przełamywać się, aby wobec innych wydobywać z siebie to, o co w „normalnym” życiu było nam tak trudno – emocje, odwagę i otwartość.
A teraz wracam do początku bajki.
Dawno, dawno temu, w pewnym domu w górach, a konkretnie w Karkonoszach, pewna szesnastoletnia dziewczyna spędzała u babci kolejne wakacje. I jak to zwykle w bajkach bywa – znalazła skarb: w biblioteczce leżała Komediantka niejakiego Władysława Reymonta. Książka była stara, trochę przez to magiczna, miała burobrązową, smętną okładkę z wyblakłym tytułem i TEN zapach – tajemnicy, obietnicy, przepustki do innego świata.
Dziewczyna była, prawdę mówiąc, bardzo egzaltowana i podatna na romantyczne wpływy. Czytając Komediantkę płakała, wzruszała się losem bohaterki i oczywiście zapragnęła go podzielić: dostać się do teatru (najlepiej prowincjonalnego), w którym byłoby jej odpowiednio trudno, gdzie boleśnie odczuwałaby nieodwzajemnioną miłość do sztuki, ale i znój związany ze zdobyciem pozycji w zespole, pierwsze bolączki złamanego serca, pierwsze rozczarowania, smutek samotnych wieczorów spędzanych w schludnym, lecz ubogim, wynajmowanym pokoiku (do snu kołysałoby ją oczywiście tanie wino).
Minęło wiele lat i oto ta dziewczyna (należałoby przyznać, że już dojrzała kobieta) patrzy z okien garderoby teatru, w którym pracuje, na Ogród Saski, a jeśli bardziej się wychyli, to na Grób Nieznanego Żołnierza; nie cierpi biedy, nie narzeka na brak propozycji, jest usatysfakcjonowana, no i ani nie zaznała głodu, ani nie zapiła się na śmierć.
Co poszło nie tak??!! Chciała klepać biedę i umrzeć, być wierna książkowym ideałom, a wylądowała w centrum stolicy…
Kobieta z rozczuleniem myśli o tamtych czasach, w których wszystko to, co tragiczne wydawało jej się doniosłe. Teraz doniosłości i tragedii może sobie szukać jedynie w granych rolach. Czy żałuje? Nie! Patrzy na siebie młodą i zastanawia się dlaczego uważała, że zawód aktora KONIECZNIE powinien być tak przerażający, jak to sobie onegdaj wyobrażała. Dlaczego bycie artystą miałoby się wiązać z tak okrutnym losem?! Oto zagadka młodości! Oto wpływ nieodpowiedniej lektury, egzaltacji oraz złych przekonań!
Tą dziewczyna byłam oczywiście ja. Nic nie stało się takie, jak pragnęłam, oprócz tego, że zostałam aktorką. Nie pracowałam w żadnym teatrze poza stolicą, moje życie nie jest usłane cierniami, a jednak uprawiam ten zawód… Uprawiam go, nie ponosząc kosztów, jakie poniosła Janina Orłowska, bohaterka Komediantki. Uprawiam go, pomimo dziecinnych założeń, że bycie aktorką skończy się dla mnie źle, ba, że tak właśnie powinno się skończyć!
Nie wiem dlaczego tkwiło we mnie przekonanie, że prawdziwy artysta musi być biedny; skąd ta myśl, że powinien umrzeć na suchoty, względnie nie posiadać jednego ucha, pić na umór, a doceniony zostać dopiero po śmierci. Myślę, że żyłam na przecięciu dwóch skrajnych mitów – tego z Komediantki i tego o sukcesie, w którym nieszczęśliwy artysta nie istnieje. W dzisiejszych czasach w ogóle nie ma ludzi nieszczęśliwych, co jest do okazania za pomocą social mediów, prawda? Wszyscy odnoszą sukces, nawet jeśli, niestety, chorują przy tym na depresję.
Bohaterce Komediantki życie się nie udało, kariera też, i to bardzo, a to nie jest modne. Ani zachęcające. Widocznie zbyt słabo pracowała nad sobą. Może była melepetą. Dziś, gdyby jej się nie wiodło, powinna byłaby porzucić ten zawód, pójść na płatne studia lub chociaż częściowo się przebranżowić.
Dziś jako artyści, jako ludzie, coraz częściej pragniemy być szczęśliwi i docenieni, teraz już wiem, że nie ma w tym nic złego. Oczekujemy szczęścia i szkoda nam tracić życie na katusze, znoje i alkoholizmy.
A góry z mojej bajki stoją jak stały.