ISSN 2956-8609
Maciej Prus nie chciał „udzielić wywiadu”, ale że nękałam go telefonami choćby o uściślenie pewnych danych w pisanej biografii Jerzego Grzegorzewskiego, z rezygnacją wyznaczył kawiarnię blisko miejsca zamieszkania, do której mógł przyjść z Largo (psem). Warunkiem było także to, że nie będzie pytań typu „jaki był”, „jakie miał znaczenie” i że nie będzie cytowany w książce. Miał bardzo sceptyczny stosunek do biografii, widział ich sens tylko w ujęciu angloamerykańskim – z szerokim tłem epoki, rozmaitymi kontekstami. Rozmowę autoryzował, by potwierdzić fakty. Publikujemy ją za zgodą Jana Kubika, który uznał, że tego rodzaju świadectwa też są ważne dla pamięci jego brata. Warto nadmienić, że Jerzy Grzegorzewski i Maciej Prus zmarli 9 kwietnia – pierwszy 2005 roku, drugi 2023.
M.Z.
MARYLA ZIELIŃSKA: Chociaż na reżyserii z Grzegorzewskim się minęliście, to jednak obydwaj jako studenci przed dyplomem wzięliście udział w wyjeździe na 5. Festival mondial du Théâtre universitaire w Nancy w kwietniu 1967 roku.
MACIEJ PRUS: Dziekan reżyserii, Bohdan Korzeniewski, rozpisał konkurs na przedstawienie i etiudę, zwycięzcy mieli pojechać do Nancy, temat brzmiał bodaj „Sam wśród swoich”. Jeśli chodzi o spektakl, zgłosił się tylko Piotr Piaskowski z Aktem przerywanym Tadeusza Różewicza, było to słabiutkie, ale zakwalifikował się z automatu. Jurek zrobił mu scenografię. Grał Jerzy Zelnik, pamiętam, ponieważ jak wsiadaliśmy na lotnisku, to wisiały plakaty z Faraonem i on był rozpoznawany. Nie bardzo się tym interesowałem, bo zajmowałem się swoją etiudą, wymyśliłem coś według Auguste de Villiers de L’Isle-Adam. Wygrałem konkurs i zrobili mnie odpowiedzialnym za dwie pozostałe etiudy. Zrezygnowałem z pokazywania swojej; uważałem, że jest okropna, a brakowało czasu na pracę.
Czy odwiedziliście także Paryż?
Lecieliśmy do Paryża, a potem pociągiem do Nancy. Powrót mieliśmy wyznaczony na 1 maja, a to Dzień Konwalii we Francji, święto. Namówiłem Jurka i Michała Pawlickiego, żebyśmy urwali się z festiwalu i wcześniej pojechali do Paryża. Podstępem ściągnąłem ich na rogatki Nancy, złapaliśmy stopa – wiózł nas pilot linii izraelskich ożeniony z Polką, pędził na lotnisko w Paryżu. Michał miał tam znajomych i jako jedyny znał francuski. Ale jak tylko wysiedliśmy z samochodu, zniknął i zostaliśmy z niczym. Jurek zaczął szukać kontaktu z Krystyną Kamler, a ja zadzwoniłem do Jadwigi Kukułczanki, żeby odebrać pieniądze, które podarowała mi Krystyna Zachwatowicz ze swojego honorarium zdeponowanego w Paryżu. Kukułczanka ucieszyła się z telefonu, ale jak usłyszała o pieniądzach, zamilkła. Byliśmy bez grosza. Pomogła nam Krysia Kamler, znalazła hotel – Pélican przy ulicy Pélican.
Zachowała zdjęcie, które zrobiliście sobie w ulicznym aparacie.
Wygłupialiśmy się. Chciałem zobaczyć Króla Leara w reżyserii Georges’a Wilsona w Théâtre national populaire, a Jurek Damę od Maxima, w rezultacie na nic nie poszliśmy. Odwiedzaliśmy Halles, poznaliśmy niejaką Francis, która się nami troszkę zajmowała. Namówiłem Jurka, żebyśmy wybrali się na koncert wspaniałego pianisty Arturo Benedetti Michelangeli, ale odwołał recital.
W jego archiwum zachował się bilet imienny na dwie osoby na Oh! Calcutta do Élysée Montmartre.
To inne czasy, lata siedemdziesiąte [1]. Też to oglądałem. Pierwsi nadzy aktorzy na scenie, seria scenek, które rzekomo pisała czołówka francuskich dramaturgów. Nie miało to wartości artystycznej. Na Montmartrze byliśmy z Jurkiem, ale w budzie ze striptizem. Mówię mu, że nie mamy pieniędzy. Na co on, że czytał w gazecie, że można wejść za darmo, płaci się tylko za drinki, ale można nic nie zamówić, trzeba tylko stanąć za odgradzającymi balaskami. Stanęliśmy za balaskami, a tu przed nami wyrósł facet dwa razy większy od nas i błyskawicznie zaprowadził do stolika. Zasłonił sobą striptiz. Postanowiłem, że nie powiem ani słowa, a facet zagaduje po niemiecku, po angielsku, w innych językach, coraz bardziej się denerwuje, wreszcie pyta, kim jesteśmy. Na co wypaliłem: „Je suis Russe”. Chwycił nas za fraki i wyprowadził. Tyle było naszego Paryża, spotkaliśmy kolegów i wróciliśmy do Polski.
Czy Grzegorzewski poznał Jerzego Mierzejewskiego przez waszą koleżankę ze studiów Krystynę Sznerr, która była jego żoną?
Mógł go znać już z Łodzi [2], ale sądzę, że raczej przez Krysię, to była świetna osoba. U Mierzejewskich spotykało się wąskie grono osób – Helmut Kajzar, ja… – Jurka stamtąd nie pamiętam, należał do towarzystwa Krystyny i Piotra Kamlerów.
Czy Grzegorzewski poznał się z Konradem Swinarskim, gdy pracował nad Marszem Mieczysława Piotrowskiego w Starym Teatrze? Pytam, ponieważ podziwiał jego przedstawienia.
Nie. Ale to ja poznałem Jurka ze Staszkiem Radwanem, gdy szukał kompozytora do Wesela w Teatrze Jaracza w Łodzi. Wtedy nikt nie chciał mu pisać muzyki. Tak się rozbiła propozycja, którą dostał od Erwina Axera – miał robić we Współczesnym Szklaną menażerię. Na szczęście, że do tego nie doszło, bo Jurek chciał, żebym w tym grał. To już było po Kaukaskim kole kredowym. Z Axerem wiąże się jeszcze jedna zabawna historia, późniejsza. Jurek był próżny i zazdrosny, ale nie w sensie zawodowym. To był snobizm. Obraził się, że jestem z Axerem po imieniu, ale przecież nie ja mu zaproponowałem, przez usta mi nie chciało przejść „Erwinie”.
Widział Pan jego początki w Warszawie?
Biała diablica – warsztat w Narodowym, nie poszedł mu. Kibicowaliśmy Wędce Feniksany w Teatrze Polskim, ale to była wierutna klapa, okropne. Zraził sobie zespół, zdaje się, że głównym motorem konfliktu był aktor, którego znałem z Krakowa, Wacław Szklarski. Damę od Maxima w Rozmaitościach z Ewą Kozłowską jako Mimi pamiętam jak przez mgłę.
Bywał Pan z nim w Piwnicy pod Baranami? Pytam, bo chciał obsadzić Piotra Skrzyneckiego jako Stańczyka w Starym, na co cenzura się nie zgodziła.
Jurek nie był taki, żeby wsiąkać w życie Piwniczne. Wesele pamiętam… Wiktor Sadecki nie mógł nauczyć się tekstu, a grał Wernyhorę, uprzytomniłem Jurkowi, że w zaborze rosyjskim cenzura ścinała ten monolog, czasem zostawało tylko „Jutro, jutro…”. I Wiktor odpowiadał Gospodarzowi tym jednym słowem [3].
Czy oglądał spektakle Jerzego Grotowskiego? Wiem, że był na spotkaniu z nim w Teatrze Ateneum w 1971 roku.
Nie byłem na tym spotkaniu, wiem tylko, że Kajzar zaatakował Axera i Janusza Warmińskiego, dyrektora Ateneum. Helmut błyszczał wśród nas intelektualnie, Roman Kordziński też był mocny, bo ze szkoły Konrada Górskiego i Edwardo Csató z Torunia. A czy Jurek oglądał spektakle Grotowskiego? Nie wiem.
I Pan, i on współpracowaliście z ośrodkiem telewizji w Łodzi. Czy tam można było spełniać ambicje?
Łódź była dużo ambitniejsza niż Warszawa – i repertuarowo, i obsadowo, na przykład Zygmunt Hübner zrealizował Jak wam się podoba z Ewą Mirowską jako Rosalindą. Ewa była gwiazdą. Dużo później zrobiłem w Łodzi Tamtego Gabrieli Zapolskiej. Silny ośrodek, nie było knotów, oczywiście obok spektakli produkowano masę programów rozrywkowych. Jurek miał dobrą pozycję w Łodzi, pochodził z tego miasta, mieszkał tam, a dyrektor Jaracza, Feliks Żukowski, lansował go.
Nie miał żalu, że nie zaproponowano mu dyrekcji, gdy Żukowski odchodził w 1971 roku?
Nie zdradzał dyrektorskich ambicji. Bardzo długo nie radził sobie z zespołem, wszędzie miał konflikty. Jurek miał ksywkę „Rybka”, żartowałem „ryba piła” – rżniesz i idziesz do przodu, przecinasz wszystko. Nie wiem, czy on się tym przejmował. Miał mocny charakter. To był szok, że wziął Wrocław, ale w ten sposób zmienił swoją sytuację; będąc dyrektorem, dostawał władzę, miał prawo być nieprzygotowanym na próbach. Jurek tak pracował, nie miał gotowych rozwiązań, szukał na próbach, jak miał przychylnych ludzi, którzy z pokorą przyjmowali ten tryb, to się udawało.
Pamięta go Pan niepijącego?
Tak, śmiano się nawet z niego, bo wtedy raczej wszyscy pili, ale to były niewinne wygłupy. Mieszkałem pół roku w Dziekance z Kordzińskim i chłopakiem z czeskiego Cieszyna, Jurek był już po studiach, ale przychodził do małego pokoiku obok naszego. Po latach zdumiałem się, kiedy zobaczyłem, że Jurek pije, a raczej sposobem, jak pije.
Czy pracując w Ateneum miał Pan przekonanie, że Warmiński stwarza tam azyl dla rozbitków z Narodowego, po Marcu ’68?
Warmiński był ugodowy, wydaje mi się, że Axer w bardziej zdecydowany sposób opiekował się tymi, którzy mieli kłopoty z powodu polityki. Widziałem próbę generalną Dialogus de Passione – wspaniały Roman Wilhelmi, który grał Judasza. Ale ja w latach 1968-69 byłem poza Warszawą, wróciłem w 1970 roku reżyserować w Ateneum Peer Gynta.
Był Pan przy pierwszym podejściu Grzegorzewskiego do Ameryki?
Nie pamiętam, żeby było jakieś udaremnione podejście do Kafki. Na próbach cały czas działa się draka. Robiłem Don Carlosa na dużej scenie, gdy Maciej Domański, sekretarz literacki, poprosił mnie, bym zszedł na Scenę 61, trzeba stworzyć atmosferę, że Ameryka to wspaniałe przedstawienie. Trwał przebieg, aktorzy właściwie podjęli już decyzję na nie. Udało nam się ich przekabacić. Przy Tutli-Putli skończyło się konfliktem, Warmiński ingerował w pracę Jurka i przejął próby. Zrobił słabiutki spektakl.
Czy razem byliście na Kongresie Kultury Polskiej w grudniu 1981 roku?
Byłem z bratem, przyjechał do Warszawy, bo 12 grudnia miał test językowy w ambasadzie amerykańskiej przed wyjazdem do Columbia University. Mogliśmy tam spotkać się z Jurkiem, ale nie kojarzyłem Jurka z politycznym zaangażowaniem.
Z naszej znajomości – nie wiem, czy to była przyjaźń – utkwiły mi w pamięci anegdoty. Jurek miał świetne poczucie humoru, które podniecało mnie do wygłupów. Raz zgubiliśmy z Witkiem Zatorskim wózek z jego córką na spacerze we wrocławskim zoo. Zagadaliśmy się, on myślał, że ja pcham wózek, a ja, że on. Na szczęście wózek stał gdzieś z boku, odnaleźliśmy go. Ewa Bułhak i Jurek chcieli, żebym został ojcem chrzestnym ich córki Antoniny (poznali się, gdy Ewa była moją asystentką przy Don Carlosie), ale byłem niewierzący.
W notatkach do planów repertuarowych Studia widziałam Peer Gynta w Pana reżyserii.
Pomysł Jurka, nie chciałem powtarzać tytułu, przywiązałem się do przedstawienia w Ateneum, które okazało się triumfem Wilhelmiego, zmieniło jego aktorskie życie. Jurek wziął mnie z czasem na etat, zacząłem próby Wiśniowego sadu, ale zrezygnowałem. Rozeszliśmy się, jeśli chodzi o teatr, ale wciąż spotykaliśmy się towarzysko. Byliśmy wobec siebie lojalni, ale w pracy to się nie układało.
W 1996 roku pracowałem w Teatrze Polskim, dyrektorem był wtedy Andrzej Łapicki. Codziennie spotykałem a to Gustawa Holoubka, a to Łapickiego, ciągle nad czymś rajcowali. Łapicki pewnego razu zaprosił mnie do gabinetu, na stole leżał projekt Teatru Narodowego przygotowany przez Ryszarda Peryta i Janusza Pietkiewicza. Znałem go, przysłali mi go do zaopiniowania – piramidalna bzdura. Łapicki zapytał mnie, co o tym myślę i kto powinien być dyrektorem Narodowego. Palnąłem gafę, bo powiedziałem, że dyrektor nie powinien być z pokolenia Holoubka (a więc i Andrzeja), najwyższy czas, żeby to był ktoś z mojej generacji. Czas na wyraźną zmianę pokoleniową. Nie bardzo widzę, kto mógłby to być, poza Jurkiem Grzegorzewskim, ale on ma swój teatr. Kilka dni później Jurek do mnie dzwoni i prosi o spotkanie. Zaproponowano mu Teatr Narodowy, opowiedziałem mu tę historię. Chciał, żebym po nim wziął Studio, odmówiłem, to za poważna sprawa.
Wziął mnie na etat w Narodowym, Król Lir był nieco wymuszony, nie można tego dramatu robić, kiedy nie ma ansamblu. Rozeszliśmy się na chłodno i tak już zostało. Była jeszcze jedna kontrowersja, mówiłem mu, że nie ma prawa odpowiadać na piśmie Romanowi Pawłowskiemu. Nasza bezczelność polega na robieniu przedstawień, a ich na ocenianiu. Nie uważałem, że teatr zmienia świat.
Przypisy:
[1] Komedia muzyczna Kennetha Tynana w reżyserii Philippe’a Khorsanda, premiera na off-Broadwayu w 1969, w Paryżu grana w latach 1971–1975, dla widzów dorosłych. W wersji francuskiej wykorzystano teksty Eugène’a Ionesco, Gébé i Wolinskiego.
[2] Jerzy Mierzejewski (1917–2012) – malarz, od roku 1950 wykładowca PWSTiF w Łodzi, 1963–1968 dziekan Wydziału Operatorskiego, 1968–1974 dziekan Wydziału Reżyserii, 1974–1975 prorektor.
[3] Pierwotnie rolę tę grał Bolesław Smela, Wiktor Sadecki go dublował, gdy Smela zaangażował się do Warszawy. W wielokrotnie powtarzanej przez Grzegorzewskiego anegdocie, razem ze Smelą doszli na próbie do tego rozwiązania, w istocie było ono wypracowane już w inscenizacji łódzkiej w 1969 roku.