ISSN 2956-8609
Dawno, dawno temu, w listopadzie 1976 roku, kiedy byłam „przy nadziei” – tak pięknie się kiedyś mówiło – graliśmy na małej scenie Teatru Powszechnego dziwne przedstawienie, na które składały się fragmenty wierszy i prozy Mirona Białoszewskiego, także te wykonywane przez niego w Teatrze na Tarczyńskiej w latach pięćdziesiątych1. Miałam dwadzieścia sześć lat i uwielbiałam występować w tym spektaklu, pełnym poezji innej niż wszystko, z czym się zetknęłam na scenie do tej pory.
Teatr zaprosił Mirona. Przyszedł, ale zaraz po przedstawieniu zniknął. Tę wizytę traktowałam jako święto, nieczęsto gości się żyjącego autora na widowni! Muszę też dodać, że w prawdziwym życiu byliśmy sąsiadami – on mieszkał na dziewiątym, a ja na siódmym piętrze w tym samym bloku, Lizbońska 2, tak zwane Chamowo, czyli Kępa Gocławska.
Minęło trzydzieści sześć lat. Miron od dawna nie żyje, aż tu nagle w jego Tajnym dzienniku, przeczytałam te słowa:
Bo w końcu wybraliśmy się na te Wyprawy krzyżowe, Koch, Osmędeuszy i Donosy. Koch zła. Nieporozumienie.
[...] w końcu amatorskie przedstawienie.
Reżyser R[yszard] Major dał za dużo poklepywań i krzyków. Przez to zwulgaryzowania. [...] Chwilami dobra Żółkowska, ale wcale mnie tak znowu nie zachwyca. W ciąży.
[…]
Aktorzy wyszli. Między innymi Żółkowska, mieszkająca na siódmym piętrze na moich schodach.
[…]
Poszedłem na Chamowo i kupiłem hiacynt. Zaniosłem ten hiacynt Żółkowskiej. [...] przedstawienie jest [...] mi obce. Ale ponieważ Żółkowska jest w miarę dobra, no to nie trzeba, żeby się przejmowała. Do tego jest w ciąży. Zaawansowanej. [...]
Ona zawołała
– O, jest jeszcze dodatkowy.
Ja mówię, że wybrałem specjalnie taki, bo matka z dzieckiem. Ale ona powiedziała, że jest jeszcze drugi dodatkowy. Żeby nie było bliźniaków! Mieszkanie ma takie jak ja. Tapczan w innym miejscu. [...] Szyby niezasłonięte. Dużo gratów pośrodku. Trochę ciekawie, trochę męcząco. Byłem krótko zresztą.
[…]
Spotkałem aktorkę Joannę, sąsiadkę, z mężem. Pytam się, czy jednak nie grożą bliźniaki. Śmieli się.
– Toby były dwa tętna i kopanie z dwóch boków. [...]
Raz widziałem ich wlokących się ukosem topoli po lodzie, wyglądali na duże dziecko w drodze bliskiej końca2.
Najbardziej rozzłościł mnie ten opis „wlokących się po lodzie”. Ja wtedy byłam uskrzydlona i raczej fruwałam, zachwycona cudem narodzin połączonym z cudem poezji! I zrozumiałam – chociaż dość późno – że żyjących autorów trzeba trzymać jak najdalej od przedstawień, a scenarzystów od roboczych projekcji filmów. Zepsują ci przyjemność tworzenia.
Najwyraźniej źle znoszą, kiedy na twory ich wyobraźni nakłada się wyobraźnię innych artystów: aktorów, reżyserów, scenografów, kostiumologów czy muzyków. Chętnie sprzedają prawa autorskie, ale potem nie lubią tych żerujących na ich mózgach „złodziejów”. A ci „złodzieje” to czują, więc nie ma obopólnej sympatii i nigdy nie będzie porozumienia.