ISSN 2956-8609
Nie istnieje, jeżeli się o niego nie potkniemy, nie zadziała, jeżeli nikt się nie oburzy, potrzebuje odbiorcy, wypowiedzi publicznej. Jednym słowem – skandal potrzebuje ciebie i mnie. Zbyt mały pozostanie aferką, skandalikiem, nie zmieni nic i w żaden sposób nie wpłynie na bieg dziejów.
Skandal to jest taki gość, który rzuca karty na stół i mówi: sprawdzam! Żywi się naszą emocją i śmieje z wszelkiego tabu. Posiada niesamowitą zdolność regeneracji, komunikuje się wszelkimi kanałami dostępnymi danej epoce, potrafi się szybciutko przeprogramować tak, aby pozostać wiecznie młodym, wiecznie w pierwszym szeregu. Rewolucjonista na schwał, no zuch po prostu!
Im więcej o nim myślę – tym bardziej podziwiam i cenię jego nieustającą chęć kładzenia się pod moje nogi po to, abym potykała się i odpowiadała na różne pytania: o moje wartości, moralność, oburzenie, tolerancję i granice. Oczekuje ode mnie samoprzekraczania, czeka na reakcję, wstrząs. Bardzo mu głupio, kiedy nie udaje mu się mnie sprowokować. Musi wtedy przemyśleć swoją strategię.
Z drugiej strony zdaje sobie sprawę, że jest immanentną częścią rozwoju, nawet jeżeli nie zawsze jesteśmy w stanie podziękować mu za to, czym jest i czego dokonał. Był od zawsze i będzie z nami do końca, przybierając różne twarze: towarzyską, artystyczną, polityczną, historyczną, obyczajową, kulturalną… Czasem po prostu zwęszy okazję do zbicia fortuny, innym razem zależy mu na czymś więcej.
Posługuje się nimi – skandalistami i skandalistkami. Cena, jaką oni zapłacą za bycie „przeszkodą” jest zmienna, ale czego się nie robi dla: postępu, przyciągnięcia uwagi, wybicia się, walki o lepsze jutro, dla sławy, kasy, czystej prowokacji, z odwagi, wkurwu, buntu, ze sprzeciwu, z chęci przekraczania granic, których nikt nigdy jeszcze nie przekroczył… Istnieje oczywiście zawsze ryzyko, że to, co dla jednych będzie skandalem, dla innych nie bardzo, ale zawsze jest szansa, że znajdzie się ktoś wystarczająco oburzony, żeby na przykład wyciągnąć szablę i zniszczyć wystawę! I o to chodzi!
Dziś skandal ma i łatwo, i trudno – biedaczek! Mówią, o nim, że się zdewaluował albo udaje mu się przeżyć tylko tyle, co jętce. Ale dysponuje internetem. Chociaż… ile razy dziennie można być zeskandalizowanym (z ang. to be scandalized), przeglądając strony?! Bycie ze skandalami na bieżąco bardzo obciąża, ale jednocześnie bycie na czasie jest powinnością kulturalnego i świadomego obywatela globu. Co więcej, obeznanie ze skandalami trzeba jeszcze przerobić na opinię!
Dobrze, już dobrze, porzucam ten ton. Całkiem od serca, to myślę z wdzięcznością o wszystkich skandalistkach, którym się chciało w imię ważnych spraw ryzykować wszystkim, co miały. Zofia Nałkowska w 1907 roku na Zjeździe Kobiet zakończyła mowę okrzykiem: „Chcemy całego życia!”. Wystąpienie dotyczyło wyzwolenia kobiet z norm moralnych narzuconych przez mężczyzn oraz prawa do… rozkoszy! Postulowała o wiele więcej niż inne uczestniczki Zjazdu, nawoływała bowiem do akceptowania pozamałżeńskich związków, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni odczuwają potrzebę takiego seksu, ale hipokryzja sytuacji objawia się tym, że mężczyźni mogą to pragnienie realizować otwarcie, zaś kobiety tylko skrycie… Co więcej, zarzuciła działaczkom kobiecym, które domagały się zniesienia prostytucji, że nie dopuściły do głosu zainteresowanych, sankcjonując tym samym podział ustanowiony przez mężczyzn na kobiety moralne i niemoralne. Jej słowa rozpętały burzę, ponieważ publicznie zwróciła uwagę na ciało jako źródło przyjemności, przełamała tabu dotyczące prawa do dysponowania ciałem i do mówienia o swoich potrzebach seksualnych. Oburzona Maria Konopnicka wyszła z sali. Treść wystąpienia Nałkowskiej – szeroko wówczas komentowana – dziś wydaje się oczywista, a przecież, aby cieszyć się upragnioną wolnością i równością, ktoś taki, jak ona musiał przetrzeć szlak. Szlak o zupełnie innej randze niż ten, którym szły skandalistki, twierdzące: „Nie ważne jak mówią, ważne by mówili”…
Nie umiem wyobrazić sobie, jak wytrzymuje się falę hejtu i podziwu jednocześnie, kiedy człowiek zeskandalizuje się na cały kraj lub cały świat. A jakąś cenę niewątpliwie płaci. Dobrowolnie. I bez gwarancji, czy skandalem przyczyni się do naprawiania świata, czy też naje się wstydu, czy też po prostu niebywale się wzbogaci (chodzi mi ciągle po głowie diamentowa czaszka Damiena Hirsta).
Zastanawiam się, co mnie ostatnio oburzyło, tak już konkretnie – w sztuce. To było chyba w filmach wspaniałego i strasznego Larsa von Triera, od Tańcząc w ciemnościach zaczynając, na Antychryście kończąc. Pan Lars mnie zeskandalizował bardzo, budząc we mnie wiele emocji, łez, niezgody, podziwu, złości na bycie manipulowaną i doprowadzoną do histerii losami biednej niewidomej, granej przez Björk. No, ale cóż, mogłam nie oglądać! A jednak nie żałuję.