ISSN 2956-8609
Wybitny aktor Władysław Grabowski świętował hucznie ostatki, a na drugi dzień wyszedł na scenę zagrać sir Andrzeja Chudogębę w premierowym przedstawieniu Wieczoru Trzech Króli. Niedyspozycja aktora nie przeszkadzała publiczności warszawskiego Teatru Polskiego w świetnej zabawie, mimo to spektakl w połowie przerwano. Był rok 1936.
Anegdot o piciu za kulisami, na scenie, przed i po przedstawieniu słyszeliśmy tysiące. O aktorkach i aktorach pilnowanych przez kolegów z garderoby, żeby nie zdążyli się napić przed wyjściem na scenę. O przemycaniu wódki w kostiumie i tankowaniu nieomal na oczach widowni. O popisowych alkoholowych upadkach na scenie. O niemocy wypowiedzenia kwestii, w skrajnym przypadku chodziło o jedno słowo. O graniu na tęgim kacu (kategoria: wyczyn). O zawalaniu terminów premier i szeregowych przedstawień. O żonach aktorów alkoholików, towarzyszących im w pracy, ponieważ przy nich mężowie nie śmieli sięgnąć po kieliszek czy butelkę. O reżyserach próbujących okiełznać słabość żon, wybitnych aktorek.
To wszystko zresztą łagodna przygrywka do opowieści o podróżach zespołów na gościnne występy, czyli piekle dyrektorów i organizatorów. Grupa wyzwala instynkt zabawy, więc impreza trwa od świtu do zmierzchu, przez całą drogę. Ilu artystów (po chwiejnym wyjściu z samolotu i/lub upadku na płytę lotniska) przed deportacją uchroniła interwencja polskich służb konsularnych? Ile wyniósł rachunek wystawiony zespołowi za zdewastowanie samolotu, czemu towarzyszyło oskarżenie o próbę gwałtu na stewardesie?
Alkoholizm to jednostka chorobowa, która przełamuje hierarchiczność teatru; oprócz aktorów piją dyrektorzy, reżyserzy, scenografowie, kompozytorzy i zespół techniczny. O reprezentantach tych zawodów krążą zakrapiane anegdoty z wyborną puentą, po których można umrzeć ze śmiechu. Tylko że to w ogóle nie jest śmieszne.
Instytucja teatru wciąż pozostaje oazą dla alkoholików, nawet jeśli – o czym mówią sami zainteresowani – pije się dziś mniej, a dawna środowiskowa tolerancja w tej kwestii z wolna się wyczerpuje, zwłaszcza wśród młodych pokoleń. Sam byłem świadkiem gorszących ekscesów alkoholowych w tej świątyni sztuki, obserwowałem też bezradność i hipokryzję instytucji, unikającej rozwiązania problemu, zwłaszcza, że niejednokrotnie dotyczy on wybitnych ludzi teatru. Im włos z głowy nie spadł, a zdrowiem psychicznym pozostałych członków zespołu nikt się nie przejmuje. Może nadszedł czas, żeby to wreszcie zmienić?