ISSN 2956-8609
MARYLA ZIELIŃSKA: Wracasz z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, gdzie dziś rano (13 czerwca 2024) odebrałaś nominację na dyrektora naczelnego…
DOROTA IGNATJEW: …dyrektorkę Starego Teatru, po prostu.
Nie sama, tylko w składzie z Jakubem Skrzywankiem i Dorotą Semenowicz, ale to Ty będziesz ich zatrudniać na stanowiska. Jaki będzie między wami podział kompetencji?
Na razie nie będę zmieniać struktury organizacyjnej, docelowo Jakub Skrzywanek będzie dyrektorem do spraw programowych. Zespół artystyczny będzie podlegać mnie i Kubie, wspólnie ustalamy repertuar, dzielimy się rozmowami z reżyserami; a w planach międzynarodowych wspiera nas jako przyszły pełnomocnik dyrektora Dorota Semenowicz. Przez wiele lat związana była z Festiwalem Malta, dzięki niej udało nam się już pozyskać twórców rangi światowej: Philippe’a Quesne’a, Choya Ka Faia, Milo Raua, Romea Castellucciego, Gisèle Vienne, Susanne Kennedy, Françoisa Chagnauda. Dorota będzie pracować hybrydowo, a my z Jakubem przenosimy się do Krakowa od 1 września. Jeśli chodzi o pozostałe obowiązki, on będzie odpowiadać za MICET (Muzeum Interaktywne / Centrum Edukacji Teatralnej), PR, media, rezydencje, wydawnictwa, czyli te zadania, które powinien wykonywać człowiek młodszy ode mnie o pokolenie. Nie zgodziłabym się na pracę w układzie, w której jedna osoba realizuje swoje artystyczne plany, a ja odpowiadam za sprawy organizacyjno-administracyjne. W teatrach, które prowadziłam – w Sosnowcu, Lublinie, Łodzi – miałam obowiązki artystyczne i administracyjne.
Dzieli nas z Jakubem pokolenie, ale jesteśmy z tego samego miasta – Wrocławia, co nie jest bez znaczenia – i podobne rzeczy nam się podobają. Oboje też jesteśmy ideowcami, mamy poczucie misji i nie kalkulujemy.
Czy Ty przyszłaś do Jakuba Skrzywanka z pomysłem startu w konkursie, czy on do Ciebie? Wcześniej nie współpracowaliście.
Ani ja do niego, ani on do mnie. To był od A do Z pomysł zespołu. Zadzwoniła do mnie Ewa Kaim (razem studiowałyśmy w Krakowie, razem grałyśmy w dyplomach) z pytaniem, czy brałabym pod uwagę udział w konkursie. Sam ten telefon mnie już nobilitował. Umówiliśmy się z przedstawicielami zespołu na zoomie i wtedy dowiedziałam się, że widzą nas z Jakubem jako tandem. Ucieszyłam się, że on, bo ma za sobą trzy lata prowadzenia Teatru Współczesnego w Szczecinie, wie, czym jest codzienny chleb dyrektorski. Gdy się zdzwoniliśmy, uśmialiśmy się z tej randki. Wcześniej dwóch kolegów zapraszało mnie do startu w tym konkursie, ale odmówiłam, skupiona byłam na Łodzi, nie widziałam się w roli dyrektora narodowej instytucji. Uważałam, że do tego są predestynowane wielkie osobowości artystyczne, a ja przecież do nich nie należę. Dopiero głos zespołu dał mi do myślenia. Czuję się artystką, ale przede wszystkim jednak praktykiem, robolem, i mówię to z dumą. Pracowałam w teatrze na różnych stanowiskach, pod kimś i nad kimś, znam to miejsce od podszewki, od strony praktycznej nic mnie w nim nie zaskoczy. Zdarzyło mi się coś wyreżyserować, ale nie czuję się reżyserką, nie zazdroszczę innym dobrych przedstawień, jak to często bywa, czuję dumę, gdy powstają w moim teatrze.
Wracasz niejako do źródeł, ponieważ zaczęłaś studiowałaś aktorstwo we Wrocławiu, ale skończyłaś w Krakowie.
Szłam do szkoły teatralnej pełna kompleksów i wewnętrznych obiekcji, zafascynowana teatrem Tadeusza Kantora. Zmarł, gdy studiowałam na trzecim roku, odebrałam to jako osobistą tragedię. Gdybym nie poznała Jerzego Grzegorzewskiego, pewnie nie byłabym tu, gdzie jestem. Na trzecim roku asystowałam mu przy Miasto liczy psie nosy w Teatrze Studio w Warszawie, a potem przy Tak zwanej ludzkości w obłędzie w Starym. Po latach, gdy byłam na życiowym zakręcie, zaproponował mi asystenturę w Teatrze Narodowym. Zawsze namawiał mnie do samodzielności, nie czułam się na siłach zostać reżyserką, moje wybory potoczyły się inaczej. Od trzynastu lat dyrektoruję, zawsze na wezwanie zespołu.
Konkurs został rozpisany na kadencję pięcioletnią, maksymalną, ale dostałaś powołanie na cztery lata. Czy wystarczy czasu na realizację planów?
Żeby rozwalić teatr, wystarczy sezon. Żeby postawić teatr, potrzeba minimum cztery lata, ale czasem i jedna kadencja to za mało. Pięcioletnią koncepcję ściśniemy w czterech sezonach. Mam świadomość, że proponujemy progresywny program, musimy go wprowadzać powoli. Jesteśmy za ewolucją a nie za rewolucją. Traktuję to jako zadanie. Uda się, będę zadowolona. Nie mam problemu z tym, żeby zrobić krok do przodu, czy krok do tyłu. Niemniej codziennie rano budzę się z myślą, daj mi Panie Boże siłę.
Opowiedz o programie, został upubliczniony dopiero dziś rano na stronie ministerstwa, nie miałam szans go przeczytać.
Wymyśliliśmy dla niego hasło „My – naród – Europa”. „My”, czyli to, co jest ludzkie, ale też jednostkowe. „Naród”, czyli lokalność, sprawy społeczne. „Europa”, czyli co oznacza bycie w kulturze europejskiej, Unii. Istotne pytanie, zwłaszcza, gdy widzimy, jak kształtują się poglądy Europejczyków po ostatnich wyborach do parlamentu w Brukseli.
Zależy nam na większej wyrazistości Starego Teatru, którą w ciągu ostatnich siedmiu lat trochę stracił, mimo że wciąż powstawały tu bardzo dobre premiery. Chcemy by wrócił do roli ambasadora polskiej kultury w Europie – jest teatrem narodowym, przez lata nieformalnie. Profesor Zbigniew Raszewski napisał, że cała nowoczesna powieść pochodzi z Warszawy, a cały nowoczesny teatr wywodzi się z Krakowa. Coś w tym jest. W Starym mamy wspaniały warsztat aktorski, tu dba się o zespołowość. To miasto jest gotowe na podtrzymanie tradycji i równocześnie otwarte na artystyczną przygodę, nowe języki teatralne.
Gdy na pogrzebie byłego dyrektora Starego Teatru, Stanisława Radwana, zobaczyłam Krystiana Lupę, uświadomiłam sobie, że to „ostaniec” – ostatni z wciąż twórczych budowniczych tego zespołu. W repertuarze wciąż jest jego Rodzeństwo, ale czy macie plany, by wrócił tu jako reżyser?
Nie uwzględniliśmy w koncepcji Krystiana Lupy. Jeżeli jednak zespół wyrazi chęć współpracy z nim, zwrócimy się do niego, dbając o dobrostan ludzi i instytucji. Podobnie, jeśli chodzi o Jana Klatę.
Czy będą tu reżyserować Monika Strzępka, Krzysztof Garbaczewski?
Jeżeli dostaniemy drugą kadencję, będziemy mogli wrócić i do tych nazwisk, obecna koncepcja ich nie zakłada.
Czy więc Jakub Skrzywanek będzie głównym reżyserem?
Nie, ale, oczywiście, będzie reżyserować.
Wszechstronność i potęga zespołu Starego wynikały też z tego, że równolegle pracowali tu reżyserzy o bardzo silnych i bardzo różnych osobowościach. Kto zastąpi Swinarskiego, Jarockiego, Wajdę, Grzegorzewskiego, Lupę, Bradeckiego, Ziołę…? Czy będą etatowi reżyserzy?
Ci, których wymieniłaś są nie do zastąpienia – są inni. Wróci Michał Borczuch dawno tu nie widziany, będą znów pracować Remigiusz Brzyk, Anna Smolar, czy Ewelina Marciniak. Oni mają swoich aktorów, ale i swoją publiczność. Rozmawiamy z wieloma twórcami, jak na przykład z Łukaszem Twarkowskim. Najpierw zobaczymy, co zadziała najlepiej, jeśli chodzi o tych, których zaprosiliśmy do współpracy. Jesteśmy otwarci na startujących w tym zawodzie. Do programu rezydencji dla młodych reżyserów, dramaturgów i dramatopisarzy zapraszamy Annę Obszańską, Mikitę Iljińczyka.
Czy wybór tytułów pozostawiacie w gestii reżyserów?
Nie do końca, jesteśmy z nimi na etapie rozmów.
Do pewnego momentu zespół Starego wyłaniał dyrektora z grona ludzi tu pracujących. Czy będziesz się czuła na swoim miejscu?
Nie wiem. Może za rok będę w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Po raz pierwszy trafiłam tu dzięki Grzegorzewskiemu i zetknęłam się z zespołowością jako etosem. Pamiętam tę pierwszą próbę Tak zwanej ludzkości w obłędzie. Wszystkie wielkie osobowości, które zgromadził reżyser, podporządkowały się jego myśli, jeżeli nawet nie wszyscy go rozumieli. To był kult pracy. Należę do pokolenia, które szanuje warsztat i misję, a też legendę tego teatru. Czuję się związana z tym miejscem, także przez krakowską szkołę (myślę, że Kuba też), opiekunem mojego roku był Jerzy Trela. Naturalne, że głównie absolwenci tej szkoły zasilają zespół Starego. Są w nim moi profesorowie i koledzy. Zaczynem wszystkiego, co dobre się wydarzyło w polskim teatrze, była i jest krakowska szkoła teatralna.
Kto jest wzorem dyrektora teatru dla Ciebie?
Z legendy – Zygmunt Hübner. Z szybkości podejmowania decyzji – Jan Englert. Gdy dyrektorem Teatru Polskiego w Warszawie był Andrzej Łapicki w zespole było kilkanaście młodych aktorek, wszystkie potrafił obsadzić, a nawet wysłuchać naszych życzeń.
Będziecie się pozycjonować wobec innych teatrów w Krakowie, które urosły w siłę i też mają repertuar progresywny.
Teatr Słowackiego wziął na siebie tradycję literatury romantycznej. Można o tych problemach, o tej samej Polsce, opowiadać za pomocą innego repertuaru. Na co dzień mamy tego samego widza – krakowskiego.
Czy ustępujący dyrektor Waldemar Raźniak zostawił Ci w spadku jakiś tytuł w próbach?
Zakontraktował jedną produkcję, ale to dobrze, że coś się wydarzy jesienią, kiedy będziemy zajęci zapoznawaniem się z instytucją.
Jakie premiery zobaczymy w pierwszym sezonie?
Zaplanowaliśmy siedem premier. Olga Ciężkowska przygotuje przedstawienie o Evie Adams, Żydówce, która wyjechała z Polski przed wojną do Stanów Zjednoczonych, gdzie otworzyła kluby dla lesbijek. Została wydalona do Europy, trafiła do Auschwitz. Stała się ikoną środowiska LGBT. Zobaczymy nowy spektakl Luka Percevala, o tytule rozmawiamy. Pracować będzie Julian Hetzel, Katarzyna Minkowska, Katarzyna Kozyra.
Czy będą zmiany w zespole aktorskim?
Zwykle pracuję z zespołami, które zastaję, oczywiście w trakcie zapraszam nowych aktorów.
Odpowiadasz za wszystko. Czy przyjrzałaś się już sprawom remontów, inwestycji, budżetu?
Nie umiem w tej chwili nic powiedzieć, muszę dopiero wejść do instytucji i ją poznać, zajrzę we wszystkie zakamarki, będę rozmawiać ze wszystkim ludźmi, nie tylko z kierownikami działów. Mam zwyczaj, że w teatrze jestem codziennie, o różnych porach. Najpierw zrobię bilans otwarcia, a potem plan działania. Traktuję teatr jako swoje gospodarstwo.
Jaki nastrój rozpoznajesz w zespole?
Myślę, że jest dużo oczekiwań. Wszelkim zmianom towarzyszą lęki, ale i nadzieje. Nie wiem, na ile miasto jest gotowe przyjąć nasz pomysł.
Kobieta-dyrektor, czy to wciąż dziwoląg?
Muszę przyznać, że tak, mimo, że jest nas trochę. Wciąż spotykam się z sytuacjami, że z tego powodu muszę udowadniać swe kompetencje.
Życzę powodzenia!
Nie dziękuję, aczkolwiek bardzo dziękuję.