ISSN 2956-8609
Nic się nie zmieniło, odkąd jako wystraszony kandydat na warszawską Wiedzę o Teatrze opowiadałem komisji rekrutacyjnej o swojej wizji animatora teatralnego. Pewnie było w tym dużo spontanicznej improwizacji, ale dzisiaj podpisałbym się pod wszystkim: edukować najlepiej będzie ktoś z porządną wiedzą z jednej i praktycznym zacięciem z drugiej strony. W międzyczasie ukończyłem praktyczną logopedię, więc mogłem zweryfikować swoje ideały. A co z wnioskami?
Logopedia na scenę!
Na początek kilka obrazków. Przedszkole państwowe, przyjechała grupa teatralna ze spektaklem. Grają. Dzieci z tylnych rzędów (a siedzą jedne za drugimi, po turecku, na dywanie) wstają, żeby lepiej widzieć. Nauczycielka przybiega w okamgnieniu: „Co to ma być? Siadać!” – krzyczy; „Ale my chcemy zobaczyć...” – zaczyna jeden z chłopców; „A co tu patrzeć?!” – ucina dorosła. Inna scena. Konkurs recytatorski, również przedszkole. W jury osoba zajmująca stanowisko logopedy: „No ale jak ten chłopiec seplenił. No cały język wychodził...”. Jeszcze inna scena. Szkoła państwowa – przychodzi pismo z instytucji opisującej się jako centrum... prawa europejskiego (?) z zaproszeniem do udziału w projekcie teatralnym. Szkoły biorące udział będą wypełniać kolejne zadania związane z pisaniem recenzji, poznawaniem wiadomości o teatrze, na koniec może powstanie spektakl. Nikogo jednak nie interesuje, czy rzeczywiście powstał, czy ktoś go widział... „A co tu patrzeć?!” – chciałoby się zawołać. Wystarczy zdalnie potwierdzić wykonanie planu – do szkoły instytut prawa przyśle odpowiedni certyfikat, który można będzie powiesić na ścianie. Obrazki niedługo nam się przydadzą. Ale po kolei...
Aktywnemu uczestnikowi niezawodowego ruchu teatralnego, którym byłem jako student WOT-u i równoległej logopedii, łączenie teorii i praktyki wydawało się czymś oczywistym. W obu przypadkach. Zestawienie moich studiów uważałem za optymalne. Planowałem głębiej wejść w ruch żywego słowa, a do tego przydać się miały oba fakultety: trzeba w końcu znać się i na dykcji, i na ekspresji, i na magii... Po latach dostrzegam, że to, co uważałem niegdyś za optymalne dla mnie – pod pewnymi względami jest optymalne... w ogóle. Zwłaszcza dla pewnej grupy osób uprawiających zawód logopedy, ale nie tylko. Zrozumiałem, że wizja animatora kultury (teatralnej), jaką zaimprowizowałem na egzaminach wstępnych, ma sens i wiąże się z postacią, o której powstała moja praca magisterska.
Tak się składa, że po raz drugi w „Raptularzu” e-teatru przyjdzie mi wspomnieć o Tadeuszu Kudlińskim. Zaangażowany między innymi w sprawę edukacji teatralnej, tak pisał o roli nauczyciela: „Żąda się od nauczycieli znajomości sztuki dramatycznej i teatralnej. Tymczasem w programach ich kształcenia nie ma odpowiednich przedmiotów. Daremne były starania […] o odpowiednią reformę programu, lub choćby wprowadzenia nieobowiązkowych zajęć”1. Po pięćdziesięciu latach wszystko się zgadza z jednym, istotnym wyjątkiem – już się od nauczycieli raczej nie wymaga. W swoich tekstach o edukacji, zwłaszcza na łamach „Teatru Ludowego” (dzisiejsza „Scena”), Kudliński często apelował o eksperymentalny teatr na studiach pedagogicznych i w kolegiach nauczycielskich. Dzisiaj apeluję również ja: zanim zaczniemy uczyć o teatrze, sami go doświadczmy!
Wróćmy do obrazków – łączy je podobny schemat. Teatr jest dla oświaty czymś odległym, co przydaje się jako atrakcja angażująca dzieci i dająca chwilę wytchnienia nauczycielom (obrazek pierwszy), jako element edukacji (lub wręcz pogłębiania diagnozy logopedycznej – jak w obrazku drugim) bądź stwarzania pozorów edukacji (przypadek pseudokursu). Teatr dla nauczycieli to temat na osobne rozważania, mnie interesują logopedki i logopedzi.
Nie da się być logopedą medialnym, artystycznym bez wiedzy o normie językowej i wymawianiowej, emisji głosu, ekspresji. Moim zdaniem nie da się nim być także bez doświadczenia sceny. Znam osobę kierującą własnym studiem wokalnym, która nie ufa potencjalnym współpracownikom, jeśli nigdy nie stali na deskach przed publicznością. Można pięknie teoretyzować o sztuce aktorskiej, dubbingu, pracy lektorskiej czy radiowej, ale bez choćby krótkiego okresu praktycznego zaangażowania w tych dziedzinach – nie jest się autentycznym. Ryzykuje się także wtedy bycie niepoprawnym perfekcjonistą.
Kiedyś koleżanka, która nigdy nie była na konkursie recytatorskim, a miała zasiąść jako logopedka w jury takiej imprezy, zapytała mnie o porady. Ucieszyłem się i zacząłem od najważniejszej: to nie jest diagnoza ani badanie przesiewowe. Nie liczą się wady wymowy czy niedoskonałości głosu. To nie talent show ani egzamin do wyższej szkoły teatralnej. Liczą się emocje, interpretacja, zaangażowanie. Do wymowy można mieć zastrzeżenia tylko wtedy, gdy osoba recytująca prezentuje niechlujstwo artykulacyjne, to znaczy umie mówić porządnie, ale jest po prostu niestaranna.
Przed zadaniem przygotowania, reżyserowania, a także oceniania dzieci w konkursach recytatorskich i przeglądach teatralnych stoją przedszkolne i szkolne logopedki (i nieliczni logopedzi). Porządne doświadczenie teatru jako zabawy, przygody, formy ekspresji na pewno zmieniłoby w ich pracy wszystko. Tak jak buntuję się przeciwko robieniu dzieciom ostrej selekcji rodem z talent show i wyrzucaniu ich z konkursów z łatką „ty masz wadę wymowy” (mnóstwo ludzi opowiada tak o tym, dlaczego nigdy nie wrócili do recytacji), tak buntuję się przeciwko kiepskim przedstawieniom i występom recytatorskim. Teatr dziecięcy nie musi być dziełem sztuki, ale nie powinien być też absolutnie bezguściem i tandetą. A to się niestety zdarza.
Nie chodzi o to, by organizować logopedom zaangażowanym w teatr amatorski kurs z historii widowisk, ale by choć trochę wpłynąć na kształtowanie się ich gustu. Ten pojawia się zaś z czasem, z każdym obejrzanym przedstawieniem, wysłuchaną recytacją i przeanalizowanym werdyktem jurorów. Tymczasem... jeśli dotyczy to szkoły, to bardzo rzadko widuje się nauczycieli-instruktorów na konkursach, w których występowaliby jako wykonawcy. No tak, podstawa programowa, obowiązki przedmiotowca – słowem, system nie sprzyja! Tylko mam za złe, że cierpi na tym estetyka szkolnych projektów. Niesamowity świat higieny jamy ustnej to mój ulubiony przykład błyskotliwego tytułu.
Scena do logopedy!
Logopeda naturalnie może stać się teatralnym edukatorem. Ćwiczenia dykcji i emisji głosu są stałym elementem kursów aktorskich, zajęć teatralnych czy po prostu zabawy w teatr. Są też okazją do praktycznego działania, dla obu stron – nauczyciela i ucznia. To dlatego wyposażenie specjalistów od wymowy w podstawowe umiejętności sceniczne jest tak ważne. Wydaje mi się, że nie zaszkodziłoby to nawet tym najbardziej odległym specjalizacjom – jak neurologopedii, wczesnej interwencji (pracy z noworodkami). Odgrywanie scenek, animowanie lalek, konstruowanie prostych scenariuszy – to przydatne instrumentarium.
Z kolei kiedy człowiek teatru trafia do logopedy, może być kłopotliwie. Ale jak to? Uczyć się ponownie tego, co było w szkole? Niektórzy nie mogą się pozbyć psychicznej blokady przed takim układem. Dlatego warto jak najwcześniej budować świadomość: logopeda jest aktorowi potrzebny tak samo, jak fizjoterapeuta piłkarzowi czy skoczkowi narciarskiemu. Tego nikt nie kwestionuje. Z drugiej strony, mam przekonanie, że... logopeda nie może ustępować aktorowi. Dykcja, emisja głosu i podstawy artystycznej ekspresji słownej – to konieczność w warsztacie logopedy artystycznego. Nie ma wymówek!
Bezstresowo
Chyba największą zaletą mojego „dialektycznego” wykształcenia jest wyrozumiałość, jaką mam w obu dziedzinach. Jako logopeda jestem w stanie przymknąć oko na niedoskonałości wymowy, zwłaszcza amatorskich twórców, jeśli interpretacja, zaangażowanie i ekspresja bronią ich występu. Jako teatrolog z kolei w logopedycznym gabinecie mogę wykorzystać elementy typowe dla zajęć teatralnych – budowanie postaci, pracę z ciałem i tak dalej. Daleki jestem od pokusy narzucenia wszystkim podobnego schematu edukacji, jaki był moim udziałem, ale zdecydowanie stoję na stanowisku, że przyszli logopedzi (i szerzej, nauczyciele) powinni mieć przestrzeń do teatralnych eksperymentów i sprawdzenia się na scenie. Wtedy, zarażeni teatralnym bakcylem, mogą go skuteczniej przekazać dalej. A nierzadko pasja zaczyna się od spotkania pasjonata.
Przypisy: