ISSN 2956-8609
Zgotować się (termin teatralny) – dać się rozśmieszyć na scenie, przez kogoś bądź z powodu zabawnej sytuacji, niespodziewanego i niezaplanowanego zdarzenia scenicznego; także z powodu jakiejś myśli, ciągu skojarzeniowego lub najzwyklejszej wpadki własnej.
Dominika Kluźniak, aktorka
Uwielbiam się gotować. To jest uczucie porównywalne do picia musującej, różowej lemoniady, wewnętrznych fajerwerków, łaskotek, słońca w pochmurny dzień lub do małego psotnika, który schował się pod stół na przyjęciu dla dorosłych.
„Gotowanie się” trwa czasem tylko kilka sekund, ale na scenie zdają się wiecznością. Zaczyna się od błysku w oku, drżenia w kąciku ust, parsknięcia. Trzeba z tym coś szybko zrobić, aby „got” nie rozlał się po całym ciele; pilnować, żeby nie dotarł do mózgu. Można też oczywiście pozwolić, żeby TO się stało, byleby widz się nie domyślił. Można, na przykład, odwrócić się tyłem do publiczności, przeżuć uśmiech lub zmienić go w dwuznaczny grymas, można zrobić wiele rzeczy oprócz jednej – za żadne skarby nie wolno popatrzeć na partnera!! W przeciwnym razie – umarł w butach. Pozamiatane. Chyba, że partner jest jak skała, a to się zdarza nieczęsto (napisałam nieczęsto ponieważ mam problem z „rz” i „ż” w słowie… rzadko?).
Mój najpiękniejszy „got” zawdzięczam premierze Ułanów w Teatrze Narodowym, ale o tym już pisałam, nie będę się powtarzać. Moje drugie ukochane zgotowanie się wydarzyło się, kiedy grałam w Mewie. Zawdzięczam je mojemu ulubionemu i drogiemu sercu aktorowi, który zapomniał słowo z początku monologu, co zdarza się każdemu. A wiadomo, czasem jedno słowo uleci z pamięci, wtedy pozostaje:
A. zrobić pauzę i czekać aż słowo się znajdzie;
B. liczyć na pomoc partnera lub suflerki;
C. próbować utkać samemu tekst, własnymi słowami, byle z sensem.
Nie poratowałam partnera, więc przyszło mu zmierzyć się z rozwiązaniem typu C. Dlatego monolog, który nie był aż tak bardzo długi, zmienił się w… długą, cudownie zawiłą i męczącą opowieść. W tym czasie robiłam, co mogłam, żeby nie udusić się ze śmiechu. I wszystko skończyłoby się nie najgorzej, gdyby mój partner na koniec nie dodał od siebie smętnie: „I tak to… mniej więcej wygląda…”. Tę puentę jeszcze bym jakoś przełknęła, gdybym nie zrobiła najgorszej rzeczy: popatrzyłam na niego. Wiedziałam, że nie powinnam tego robić, ale zanim sobie tego zabroniłam, moja twarz już obracała się w kierunku twarzy partnera. Jakbym umyślnie szukała zguby. I znalazłam ją. Dziękuję jednak nam obojgu za tę sytuację, wspominam teraz z rozczuleniem i jego bohaterstwo, i moją walkę. I chociaż może nie brzmi to tak zabawnie, proszę mi wierzyć – TO BYŁO ŚMIESZNE.
Innym razem w trakcie przedstawienia w Teatrze Dramatycznym zaliczyłam „got” zbiorowy. Stoimy półkolem nad prawie zmarłą, główną bohaterką i oto mają paść słowa: „Ona zwariowała!”, lecz nie padają, ponieważ aktorka (wspaniała osoba, za którą bardzo tęsknię) ich zapomniała. Stała więc chwilę pośród nas, machając rękoma wokół głowy, aż w końcu, patrząc na nas bezradnie, wydusiła: „Coś… coś jej się porobiło!”. Pamiętam, że część z nas stała lekko odwrócona od widowni. Szczęściarze.
Takich historii znam wiele, lecz dziwna rzecz – trudno się je opowiada. Nie sposób oddać atmosfery zdarzenia: męki, uczucia gorąca, ogni w czyichś oczach, iskier w powietrzu. Nie da się opisać mimiki i wszystkich odczuć malujących się na twarzy w ciągu tej kilkusekundowej wieczności. Niepowtarzalnej.
I bardzo dobrze, niech to będzie ulotne, niech to pozostanie trudne do opowiedzenia. Trzeba się czasem zgotować, trzeba się śmiać jak uczeń po kryjomu w klasie lub dziecko w kościele. Zwłaszcza gdy jest zimno, gdy ciemno i ciężko, gdy zbyt poważnie i gdy nie można, i gdy się nie powinno. O, właśnie, wtedy chce się najbardziej! Dlatego lubimy oglądać „making offy”, wpadki, pomyłki. Nie dość, że zabawne, to jeszcze po prostu najzwyczajniej w świecie ludzkie. I cudowny w tym wszystkim jest element zaskoczenia, że oto zdarzyło się coś niezaplanowanego.
Zachęcam teraz do powrotu do takich chwil. Proszę zrobić przegląd wspomnień, zadziała odprężająco i odświeżająco... W końcu – żywym człowiekiem teatr stoi.