ISSN 2956-8609
Pamięci Piotra Cieślaka
Są wspomnienia, do których trzeba się dokopywać… I są takie, które zdają się być na wyciągnięcie ręki, choć już dawno powinien je zatrzeć upływ czasu.
Wszystkie chwile spędzone w Teatrze Dramatycznym za dyrekcji Piotra Cieślaka mam na wyciągnięcie ręki: rozgrzane wiosną i latem tarasy „Pekinu”, rozmowy sezonowe w gabinecie, pan garderobiany Józef, słuchający przebiegu próby przez interkom (potrafił bezbłędnie określić, czy premiera będzie udana, czy też nie...), odgłos windy przy bufecie, trzeszczenie drewnianych schodów na małą scenę, Cieślakowe „Ćpst!” przed rozpoczęciem sceny.
Wspomnienia wydarzeń, dźwięków, osób i miejsc nie są wymierne, nie oddają całej prawdy, zwłaszcza o człowieku. Są zaledwie częścią całości, której często nie da się ogarnąć, a już zwłaszcza w krótkim tekście. Możesz więc całkiem nie zgodzić się z nim, ale... to jest moje pudełeczko ze skarbami. Nie możesz mi powiedzieć, że moje wspomnienia nie są do końca prawdziwe – masz po prostu inne pudełeczko, a w nim swoje wspomnienia. A ja mam takie.
Na początku XXI wieku studenci warszawskiej Akademii Teatralnej dostają sekretne przyzwolenie na to, aby wchodzić do Teatru Dramatycznego bez biletu. Kto o tym wiedział, korzystał w nieograniczony sposób, dzięki temu na przykład boskie Wymazywanie można było obejrzeć wielokrotnie bez rezygnowania z kolacji (dylemat studenta: potrzeby wyższego rzędu kontra paczka fajek). Mówiło się pani z obsługi widowni: „My od profesora Cieślaka”... i zajmowaliśmy wolne miejsca. Tak to pamiętam. Piotr Cieślak był naszym profesorem. I chciał żebyśmy oglądali teatr.
Na pierwszym roku studiów uczył nas podstaw bycia na scenie. Podczas gdy druga grupa „tłukła” już sceny dialogowe, Cieślakowa próbowała etiudy bez słów. Jak my zazdrościliśmy tym, co grają sceny! I dalej uczyliśmy się bycia w przestrzeni, wchodzenia do wyimaginowanych pomieszczeń, otrzymywania bardzo ważnych listów (najczęściej o śmierci babci), siedzenia bez słów z partnerem na kanapie i robienia pysznego kogla-mogla z nieistniejących jajek. Nie wiem jak inni, ale dziś żadna etiuda mi nie straszna.
Kiedy otrzymałam pierwszą w moim życiu nagrodę, Piotr Cieślak nalegał, żebym przyjechała po uroczystości wręczenia do Dramatycznego, traktował to wyróżnienie jako wspólne święto. Siedzieliśmy do nocy w jego gabinecie, pijąc japoński napój alkoholowy i chociaż potwornie obrzydliwe było to sake – miałam poczucie, że mój laur jest dla niego istotny i wart celebracji.
Po ukończeniu studiów grupą z jednego rocznika mogliśmy robić w Dramatycznym spektakl wspólnie z jego aktorami. A był to wtedy zespół, że ho ho! Na początku lat dwutysięcznych na trzech studentów zapytanych, do jakiego teatru chcieliby trafić, dwóch odpowiadało – do Dramatycznego w Warszawie! Adam Ferency, Marek Walczewski, Jadwiga Jankowska-Cieślak, Sławomir Orzechowski, Agata Kulesza, Marcin Dorociński, Małgorzata Kożuchowska, Jolanta Fraszyńska, Wojciech Wysocki, Piotr Skiba, występująca gościnnie Maja Komorowska, Danuta Stenka, Władek Kowalski, Małgorzata Niemirska, Waldek Barwiński, Sławomir Grzymkowski, Ewa Telega, Henryk Niebudek, Miłogost Reczek, Krzysztof Dracz... długo by wymieniać.
A kto sprowadził do Warszawy Krystiana Lupę? Kto zaprosił Boba Wilsona? To tutaj, w Dramatycznym, reżyserowali za dyrekcji Piotra Cieślaka między innymi: Piotr Cieplak, Krzysztof Warlikowski, Grzegorz Jarzyna, Marek Fiedor, Agnieszka Glińska, Paweł Miśkiewicz, Andriej Moguczij, Grażyna Kania, Michał Borczuch, współpracował Antoni Libera. Kwitło życie festiwalowe, w latach 2004–2006 odbywał się Festiwal Festiwali Teatralnych „Spotkania”. Czuliśmy się również obywatelami teatralnego świata, jeżdżąc co niemiara tu i tam, od Wrocławia po Brazylię.
Aktor, pedagog, reżyser i dyrektor, mąż, ojciec, dziadek i facecjonista. Takiego Piotra Cieślaka pamiętam. Takiego, który – mam wrażenie – cieszył się nami, zespołem, i tym, co Teatr Dramatyczny sobą w tym czasie reprezentował. To akurat prawda dość obiektywna, ale w moim pudełeczku wspomnień mam jeszcze jedno, całkiem osobiste. Wymyśliłam sobie: a może by tak wyjechać do USA i pouczyć się w studiu Lee Strasberga? Wiedziałam, że to co najmniej dziwny plan, zważywszy, że już byłam zaangażowana na etat, ale powiedziałam o tym dyrektorowi. Czy mnie skrytykował, czy spojrzał z politowaniem? Nie. Zastanowił się chwilę i powiedział: „Świetny pomysł. Sprawdzimy, czy można by ci pomóc z mieszkaniem”…
Tęsknię.