ISSN 2956-8609
Kilka razy zdarzyła mi się sytuacja, że ktoś ciekawy mojego zawodu zapytał: „A w życiu prywatnym to też pani gra?”. Odpowiadam zawsze: „Broń, Boże!”. I święcie w to wierzę. Dziś myślę jednak o Basi i już nie jestem niczego pewna…
Znacie Basię. To zwyczajna dziewczynka. Zdobywa pierwszą widownię już w niemowlęctwie, a kilka lat później, śpiewając dla mamy, taty, babci na szkolnych występach – zbiera pierwsze oklaski. W podstawówce nie chce czasem iść do szkoły, więc na scenie zwanej jej dziecięcym pokojem wyciska z siebie pierwsze udawane łzy, symuluje dreszcze i ogólne rozbicie. Odgrywa rolę na tyle dobrze, że nie tylko zostaje w domu, ale skłania mamę do wzięcia wolnego dnia w pracy. W liceum Basia uczy się ról bardziej dramatycznych, umie już rozdzierająco łkać i nosić codziennie czarny kostium desperatki. Bardzo szybko przekonuje się, że wystarczy zaledwie jeden widz, aby dokonał się teatr. Dorosła już Barbara zarysowała auto męża. Ponieważ on jest czuły na jej łzy – Basia w nieświadomy sposób przeczuwa, na ile roztrzęsiona, skruszona i spłakana powinna wrócić do domu.
Basia jest przykładową mieszkanką globu; to ja i ty, to Sophie z Paryża, Krzyś ze Szczecina i Hulda z Islandii. Dlatego sądzę, że każdy z nas ma w sobie aktorski gen. Zechciejcie tylko wykrzyknąć: „Ja – aktorem? Nigdy w życiu! Ja nie umiem grać!”. Otóż, umiesz! Każdy z nas „przyaktorzył” czasem mniej lub bardziej świadomie dla korzyści, żeby zdjąć z siebie winę lub zdobyć kawałek czekolady. Jeżeli jednak nadal sądzisz, że nie jesteś jak Basia, to mam pytanie. Jaką postawę przyjmiesz (ton głosu, wyraz twarzy), kiedy pojawisz się w bibliotece (wiem, durny przykład z prehistorycznych czasów), żeby oddać książkę, którą trzymałeś o rok za długo? Następne pytanie. Czy kiedykolwiek, spóźniając się do pracy, tłumaczyłaś się wyolbrzymiając przeszkody, a zadyszkę miałaś większą niż w rzeczywistości? Trzecie pytanie. A co takiego robicie, kiedy ktoś z radosnym oczekiwaniem i dumą wręcza wam prezent, a wy go przy tej osobie odpakowujecie i ten prezent wam się nie podoba? Czy przybranie zachwyconego wyrazu twarzy nie jest już wyższej szkoły aktorstwem? Trzeba przecież posłużyć się bogatym zestawem środków aktorskich: modulacją głosu, błogim zwiotczeniem w ciele, wytworzeniem iskry zachwytu w oku i jeszcze wypowiedzieć tekst pod tytułem: „O matkooooo, jakie to pięęęęęęęękne!”.
To jednak nic w porównaniu z sytuacjami, w których latami odgrywamy role oczekiwane przez społeczeństwo: heteroseksualnych partnerów, poświęcających się matek, silnych ojców, dzieci grzecznych i zbuntowanych. Role Duszy Towarzystwa, Szefa, Życzliwego, Śmieszka, Prymusa i Idealnej Synowej. Odgrywamy je, ponieważ sądzimy, że tego się od nas wymaga lub z różnych innych powodów, czasem wbrew sobie, czasem do końca życia.
Jednak aktorstwem do kwadratu jest dla mnie sytuacja, kiedy zawodowy aktor odgrywa jeszcze siebie innego w codziennym życiu… Postać w postaci, matrioszka taka! Ile to musi wymagać sił i kosztów, jak to musi spalać! No, ale dzięki temu można zostać symbolem, ikoną, legendą. Lub ukryć prawdziwe ja, które nie satysfakcjonuje, jest wstydliwe, słabe, zbyt kruche, żeby je pokazywać światu.
Dobrze, zaryzykuję twierdzenie, że aktorstwo jest naturalnym przejawem istnienia. Będę o tym pamiętać, kiedy uda mi się wreszcie spóźnić na próbę w teatrze i odegram wielką, dramatyczną scenę przeprosin zespołu.