ISSN 2956-8609
W niezwykłym cyklu Życia – Śmierci – Życia (idąc za Clarissą Pinkolą Estés, autorką Biegnącej z wilkami) jest jeszcze miejsce na Sens Życia (nie, nie według Monty Pythona, tylko według ciebie i mnie). Na pytanie o sens życia jak wiadomo nie ma jednoznacznej odpowiedzi i nie trzeba jej udzielać, ale jednak dobrze by było znać lub mieć wewnętrzną motywację do działania. Na przykład Japończycy (ci z Okinawy zwłaszcza) mają coś takiego jak ikigai i jeśli żyjesz według prawideł tej filozofii to jest szansa, że dobijesz ponad setki jako względnie szczęśliwy człowiek. Ja bym chciała!
Spójrzmy więc na to, co znajduje się w „przepisie” na ikigai: obszar obejmujący robienie w życiu tego, co kochasz (misja, pasja), w czym jesteś dobry (zawód, pasja), za co ci mogą zapłacić (powołanie, zawód), a także czego potrzebuje świat (misja, powołanie). Aby zaistniało ikigai te obszary muszą mieć punkt wspólny. Dlatego, jeżeli hipotetycznie wykonuję wyuczony zawód aktorki z pasją i miłością, widz jest ukontentowany, jestem w tym nienajgorsza, ale często nie wystarcza mi do dziesiątego, to niestety, ale zaczynam być trochę sfrustrowana i w przyszłości albo machnę na aktorstwo ręką, albo zacznę zapijać smutki, albo się przebranżowię. W nowej pracy może się okazać, że będą mi świetnie płacili, będzie mnie stać na dom na Starych Bielanach przy metrze, ale nie będzie ona twórcza, więc pewnie z czasem przestanę ją lubić albo zacznę się nudzić. No, ale będą mi płacili, więc pewnie zagryzę zęby do emerytury… Tylko że wtedy mogę nie dożyć setki, bo wszystkie elementy nie będą się zgadzały (zapomniałam dodać, że w dążeniu do zdrowia i szczęścia ważny jest również ruch oraz zdrowa dieta…)!
A więc: radość, równowaga, motywacja, flow (stan przepływu), ruch, dobre towarzystwo i dobre jedzenie. Przepisy wyglądają na proste, kiedy są spisane na papierze. Trochę trudniej je realizować, a jednak stulatkowie z Okinawy istnieją, są świadectwa życia Viktora Frankla, Jeanne Calment, pani Danusi Szaflarskiej oraz wielu innych ludzi, którzy, choć wcale nie są sławni, poznali tajemnicę długowieczności (w grę wchodzą oczywiście również bardzo dobre geny…).
Trochę ironizuję i nie chodzi mi o to, żeby zostać najstarszą kobietą świata. Bardziej interesuje mnie, co sprawia, że wstajemy rano z łóżka? Co niesie przez życie i rozpala iskrę, która nie gaśnie? A jeśli zgaśnie, to jak sobie z tym poradzić? I jak to jest, że niektórzy ludzie mają to, co sprawia, że chodzą po świecie wiecznie sprężystym krokiem i z młodzieńczym błyskiem w oku? Czy, żeby być tacy jak oni, trzeba mieć ogromną życiową pasję, która karze tworzyć, nauczać, badać, szukać odpowiedzi, starać się nie ustępować w działaniu czy też wystarczy lubić spacery, szukać nowych smaków, oglądać z balkonu kosmos przez lunetę lub nigdy nie jeść w samotności?
O tym, po co wstaję rano z łóżka myślę często i różnie – w zależności od etapu w życiu lub nastroju. Nie znam odpowiedzi, co nie znaczy, że jej nie szukam lub, że nie wydaje mi się momentami, że ją odnalazłam. Jednakże spotykam od czasu do czasu ludzi, którzy tę odpowiedź znają. Takie osoby, co jest ciekawe, nie obawiają się śmierci.
Najbardziej zazdroszczę tym, którzy potrafią na dodatek upiększać swoje życie w sposób niezmiernie prosty – będąc tu i teraz, bardziej ciekawi procesu niż efektu, radujący się doskonałym momentem a nie perfekcyjną całością. To przypomina mi o tym, jak często źle podchodzę do mojej pracy. Jak często zapominam, że lubię to robić i że w ogóle mam taką możliwość! Że mogę się cieszyć z kilkumiesięcznego etapu prób, często żmudnego, ale interesującego szukania i czasami nieodnajdywania, potykania się i wstawania, błądzenia, euforii i rwania włosów z głowy, sprawdzania nowych możliwości w sobie, odkrywania nowych lądów i zestawów słów… Można zapomnieć o tym wszystkim na co dzień i zdarza się wtedy, że wykonywanie pracy traci sens, poczucie misji wyparowuje i pojawia się brak satysfakcji. Do rzadkości należą ludzie, którzy nie zwątpili nigdy i to ich właśnie musielibyśmy spytać, co takiego sprawiło, że nie stracili celu z oczu.
Ale też pragnę nadmienić, że to nie jest tak, że trzeba w życiu mieć konkretny cel, żeby się koniecznie spisać na medal i – jak na dzisiejsze czasy przystało – być the best, zaliczyć życie jak zadanie w szkole na najwyższą ocenę. Może wystarczy sama ciekawość tego, co będzie jutro?
Na koniec dodam, że ten felieton pisało mi się bardzo przyjemnie, ponieważ bardzo to lubię (chociaż to nie jest jedyna rzecz, w której się spełniam), świat to akceptuje, przy okazji rozmyślam na głos o rzeczach, które mnie interesują, a to z kolei porządkuje moje myśli, więc oszczędzam na sesjach terapeutycznych, a na dodatek mi za to płacą! A już na sam koniec końców przyznam, że czasem wstaję rano z entuzjazmem i poczuciem misji, a czasem po prostu z poczuciem satysfakcji płynącej z faktu, że zaraz napiję się ulubionej kawy.