ISSN 2956-8609
Przyjmijmy, że praca pisarza to dostarczanie opowieści czytelni(cz)kom. Ekonomistom, zwłaszcza absolwentom takich kierunków jak finanse czy międzynarodowe stosunki gospodarcze, zajęcie to nasuwa skojarzenie z dostawą pożądanych dóbr na rynku surowców, na przykład pulpy drzewnej wykorzystywanej do produkcji papieru. Biografia pisarza, czyli pisanie o pisaniu, to utwór wręcz pasożytniczy (bo nie: „zależny” w rozumieniu prawa autorskiego). Byłaby w takim ujęciu trochę jak kontrakt terminowy zawierany na zakup pulpy na rynku finansowym. Trzymając się tej analogii, można powiedzieć, że derywat drugiej generacji, czyli instrument pochodny stworzony przez brokera na bazie takiego kontraktu, to odpowiednik tekstu zawierającego rozważania o pisaniu biografii pisarza. W obu przypadkach sama dostawa – pierwotnej opowieści czy surowca – nie jest już obiektem naszego zainteresowania. W ogóle do niej nie dochodzi. Liczy się metodologia, konstrukcja i ewentualny zysk możliwy do wygenerowania z inżynierii literackiej lub giełdowej. Gdyby komuś ta interdyscyplinarna komparatystyka wydała się już nadto abstrakcyjna, proszę wziąć pod uwagę to, że od końca ubiegłego wieku zarabia się także na kontraktach pogodowych, opartych na przykład na indeksie temperatury – i zarabia się na nich bez względu na porę roku… Aż chciałoby się ujrzeć notowania opcji waniliowych, albo i egzotycznych, o nazwie Pożegnanie jesieni…
Autor tej powieści na szczęście od dawna nie żyje; podobnie jak jego jedyna spadkobierczyni, żona Jadwiga Witkiewiczowa. Można napisać o życiu Stanisława Ignacego wszystko, bez ryzyka, że bohater się obrazi, oburzy albo że ktoś poda do sądu biografa, jak było to w przypadku Artura Domosławskiego, którego pozwała wdowa po Ryszardzie Kapuścińskim. Nie mówiąc już o nieograniczonym prawie do siekania, miksowania i filetowania utworów, bo ochrona praw do dzieła Witkacego wygasła z końcem roku 2009.
W ostatnich kilkunastu latach twórczość dramatyczna i prozatorska Witkacego zeszła na drugi plan w związku z monumentalną edycją jego epistolografii (w ramach Dzieł zebranych), najpierw w postaci czterech tomów Listów do żony, przepisywanych i kolacjonowanych latami przez Annę Micińską, w opracowaniu Janusza Deglera, a następnie czterech jeszcze bardziej opasłych woluminów listów do innych adresatów, z obszernymi wstępami i w opracowaniu Tomasza Pawlaka oraz Janusza Deglera i Stefana Okołowicza. Korespondencja, okrzyknięta jako najbardziej ekshibicjonistyczna w polskiej literaturze, przykuła uwagę czytelników. Nie brakowało głosów przypominających, że nadawca domagał się zniszczenia listów przesyłanych małżonce. Ponieważ Jadwiga, zwana Niną, nie tylko nie spełniła próśb męża, lecz pieczołowicie gromadziła i zabezpieczała uratowane z pożogi wojennej pocztówki i listy, uznano ostatecznie, że ich opublikowanie stanowi istotną wartość dla kultury polskiej i naszej wspólnej pamięci o dwudziestoleciu międzywojennym. W tym kontekście poczciwie (lub wręcz naiwnie) brzmią słowa Grażyny B. Tomaszewskiej, która w recenzji monografii Danuty Danek Tajemnica miłości romantycznej. Zygmunt Krasiński i Delfina Potocka, podzieliła oburzenie autorki, że „umarli, zwłaszcza umarli znaczący w kulturze, mogą być przedmiotem wszelkich nadużyć związanych z upublicznianiem ich najbardziej intymnych wspomnień, dzienników, zapisków, korespondencji, do upubliczniania których nie wyrazili zgody. Tak, jakby wykluczano ich z ludzkiego prawa do intymnych tajemnic” [1].
W przypadku Witkiewicza zdarza się, że pośmiertnie pozbawia się go nie tylko intymności, ale także nazwiska i dorobku. W indeksach osób, artykułach naukowych, a nawet w nazewnictwie ulic można znaleźć Stanisława Witkacego lub utożsamianie ojca z synem. Niewiedza i niechlujstwo dopuszczają też druk dyplomowych kuriozów, których jaskrawym przykładem kilka lat temu stała się szeroko promowana książka Olgi Szmidt. Ówczesna studentka, dziś doktora literaturoznawstwa, nie doczytała o ukończeniu przez Witkiewicza Hauptwerku, opus magnum stanowiącego prezentację monadyzmu biologicznego – ostatniego, jak dotąd, powstałego w Polsce systemu ontologicznego. Praca została opublikowana w 1935 roku jako Pojęcia i twierdzenia implikowane przez pojęcie Istnienia. Szmidt wyprowadziła z tego rzekomego, wytworzonego w wyobraźni biografki, filozoficznego niespełnienia i dotkliwego braku w Witkacowskim dorobku, istną feerię wniosków natury psychoanalitycznej i historycznoliterackiej. Narratorka-autokratka przedefiniowała „Główniak”, który w pseudonaukowej biofikcji Szmidt stał się określeniem zbioru listów Witkacego do żony. Naszpikowana błędami praca Szmidt, wydana przez krakowski Universitas pod tytułem Korespondent Witkacy w prestiżowej serii „Modernizm w Polsce”, uzyskała entuzjastyczne recenzje doświadczonych akademików. Ryszard Nycz uznał tę książkę za „wybitne w profesjonalnej skali osiągnięcie poznawcze, ważne studium, zniuansowany, wielowymiarowy portret Witkacego”, a profesorskie jury uhonorowało pierwszą nagrodą w XIX Konkursie Prac Magisterskich im. Jana Józefa Lipskiego [2].
Napisano mnóstwo wnikliwych i porządkujących tekstów o pisaniu biografii [3]. Tyle, że ten metodologiczny hedging, to poszukiwanie instrumentów zabezpieczających dostawę opowieści o czyimś życiu, może okazać się pułapką, warsztatową czarną dziurą. Sam w nią wpadłem, gdy diagnozowanie stanu tak zwanej nowej biografistyki zatrzymało na rok pisanie przeze mnie naukowej biografii powiernika Witkacego, księdza Henryka Kazimierowicza. Rozważania nad sposobami ujawniania narratora, performatywnym aspektem poszukiwań archiwalnych czy ankietowania świadków epoki, także nad rolą biografa tworzącego historię, a nie: rekonstruującego czy przybliżającego wycinek dziejów, zepchnęły na dalszy plan badania podstawowe, dylematy edytorskie, wielostronne i żmudne procedury weryfikowania przekazów źródłowych.
Tymczasem biograf Witkacego musi się skonfrontować z niezwykle trudnym, lecz w sumie oczywistym problemem redundancji. Wszechstronność, wręcz ponadnormatywna aktywność bohatera powoduje, że znacznie łatwiejsza w odbiorze i czytelniejsza jest w tym przypadku biografia pofragmentowana, sproblematyzowana, równoległe śledzenie różnych dziedzin aktywności na przykład w formie zbioru esejów – jak choćby w wydanym przez Instytut Witkacego tomie Witkacy. Drapieżny umysł (Warszawa 2021) – lub hipertekstowego kłącza, które wydaje się strukturą o największym potencjale. Wyjąwszy kalendaria i kroniki, nie da się bowiem opowiedzieć życia Witkacego chronologicznie – byłaby to lektura nie do zniesienia, a przynajmniej tak samo wycieńczająca jak przeżywanie własnego życia przez autora Szewców. Dzień Witkiewicza podzielony był zazwyczaj na krótkie sesje/bloki/kadry, w których zajmował się wyjątkowo odległymi dziedzinami sztuki, literatury, nauk ścisłych, przyrodniczych i filozofii, tworzeniem niezależnych teatrów, reżyserią, scenografią, zaciekłą polemiką prasową, epistolografią, również kompozycją muzyczną, grą na fortepianie, układaniem tekstów piosenek, fotografią, poezją, protoperformansem, eksperymentami narkotycznymi, odczytami, ale i prowadzeniem zyskownego przedsiębiorstwa portretowego, rozrywką (uwielbiał między innymi kino), gimnastyką, lekturą, bogatymi kontaktami towarzyskimi, rodzinnymi, biznesowymi i erotycznymi, podróżami, wycieczkami górskimi, kolekcjonerstwem… Wszystkiego robił za dużo i zbyt intensywnie. Żeby to opowiedzieć, trzeba by z tego nadmiaru, bogactwa, ale i śmietnika, wysegregować (wypreparować, wydobyć, wyfiltrować albo skleić) esencję, nici przewodnie, wątki istotne albo jedność w wielości, którą można by uznać za biografię rzetelną.
Zgadzam się z prostolinijnym postulatem Andrzeja Franaszka, ujawnionym w Postscriptum do jego biografii Zbigniewa Herberta, że utwory w tym gatunku powinny być po prostu uczciwe. Tylko czy to uczciwe, gdy teatrolog lub polonistka porywa się na analizę przestrzeni nieeuklidesowych lub rozmów istotnych z papieżem logiki, Alfredem Tarskim, i innymi przedstawicielami szkoły lwowsko-warszawskiej; albo gdy muzealnik próbuje analizować rentowność, dynamikę i strukturę cen czy zawiłości przedwojennych postępowań karnoskarbowych z udziałem Firmy Portretowej, nie mówiąc o streszczeniu tez Witkiewiczowskiej rozprawy O ontologicznej beznadziejności logiki, fizykalizmu i pseudo-naukowego monizmu w ogóle i o perspektywach koncepcji monadystycznej, by odwołać się do tytułu relatywnie przystępnego tekstu.
Biorąc pod uwagę zróżnicowanie spuścizny – kilka tysięcy pastelowych konterfektów wiszących na ścianach nie tylko polskich domów (także aukcyjnych), grubo ponad tysiąc inscenizacji na całym świecie, niezliczone wystawy i inspiracje wszelkiego autoramentu, tysiące artykułów, książek i albumów poświęconych twórcy Czystej Formy – można odnieść wrażenie, że Witkacy wyskakuje z każdej lodówki. Nawet gdy sięgamy po przełomowe metodologicznie publikacje w polskiej biografistyce, potykamy się o pojęcia z Witkiewiczowskiej teorii: „przedstawić położenie określonej biografii w procesie historycznoliterackim to tyle, co ukazać konstytuującą ją grę sprzecznych «napięć kierunkowych»” [4]. Jak ma sobie poradzić biograf, który porwie się na skonstruowanie historii Witkacego? – o Witkacym? – z Witkacym? – przeciw Witkacemu?
Jego całościowa biografia pozostaje dziełem nienapisanym, mimo że dwuczęściowa bibliografia jego życia i twórczości, wieńcząca trzydziestolecie PIW-owskich Dzieł zebranych, liczy prawie dwa tysiące stron, a na nich wiele pozycji, które można uznać za biografie cząstkowe, wycinkowe. Tymczasem standardy i oczekiwania środowiska wcale się nie obniżają. Wzorcowe dzieła biografistyki to giganty o tysiącach stron. Do najwybitniejszych przedstawicieli rzemiosła zalicza się George’a D. Paintera, biografa Marcela Prousta i François-Renégo de Chateaubrianda, który dzięki „przeszukiwaniu ineditów i archiwów, […] analizował pierwotne źródła i liczne, w dużej mierze nieznane lub mylnie odczytane, dokumenty. Wniósł do tematu wcześniej nigdy niedrukowane informacje, sprostował fakty i półprawdy, obalił stereotypy. Uzupełnił wiedzę […]” [5]. W przekładzie na język ponowoczesny recepta brzmiałaby: w czasach, gdy nikt nie ma na nic czasu, wystarczy mieć czas na wszystko.
Świadomi rozmiarów zadania witkacolodzy muszą pamiętać, że naszemu patronowi zdarzyło się wyzłośliwiać „o jakimś szczególe biograficznym w skali mikroskopijnej jakiegoś mogoła literackiego epoki dawno minionej (tam jest jednak zawsze najbezpieczniej)” (Zamiast programu). Może zatem idealny biograf Witkacego cechować się powinien nie tyle umiłowaniem szczegółu, benedyktyńską cierpliwością czy wrodzoną pasją demistyfikatorską, lecz przymiotami, które sam autor Nienasycenia wychwalał i podziwiał? Może wystarczy po prostu subwersywny masochista, „promieniejący w samym stylu nawet niesamowitą osobowością” – jak wyraził się o Brunonie Schulzu?
Przypisy:
[1] Grażyna B. Tomaszewska, Prawo do intymności, „Nowe Książki” 2023 nr 5, s. 36.
[2] Zob. Przemysław Pawlak, Korespondent Witkacy – apel o rzetelną ocenę książki Olgi Szmidt, „Sztuka Edycji” 2016 nr 1, s. 136–139.
[3] Zob. m.in. Anna Legeżyńska, „Wystarczy mocno i wytrwale zastanawiać się nad jednym życiem…”. Biografistyka jako hermeneutyczne wyzwanie, „Teksty Drugie” 2019 nr 1.
[4] Janusz Sławiński, Myśli na temat: biografia pisarza jako jednostka procesu historycznoliterackiego [w:] Biografia – geografia – kultura literacka, red. Jerzy Ziomek, Janusz Sławiński, Z Dziejów Form Artystycznych w Literaturze Polskiej, t. XL, Wrocław 1975, s. 12.
[5] Nina Taylor-Terlecka, Biografia – ale jaka?, „Bibliotekarz Podlaski” 2020 nr 3, s. 33.