ISSN 2956-8609
Czasem myślę, że to właśnie dworce, miejsca, które odzierają ze wspólnotowych złudzeń, są przestrzenią najtrafniej obrazującą najnowsze polsko-ukraińskie doświadczenie. Przez pewien czas razem, ale pozostajemy obcy, czasem tylko wspaniała rozmowa z kimś, kogo już nigdy nie spotkasz. Mijamy się, pomimo tego wszystkiego, co się wydarzyło. Pomimo manifestacji, symbolicznych gestów przywódców państw przed kamerami i codziennych spraw, tych nie na pokaz, niezarejestrowanych i nieopisanych. Pomimo łańcucha solidarności – zawiązanego przez tak wielu zwykłych ludzi natychmiast po 24 lutego 2022 roku – rozpiętego od centrów pomocowych przy przejściach granicznych i na dworcach właśnie, aż po mieszkania i domy w całej Europie.
O napadzie Rosji na Ukrainę myślałem i pisałem jako o najeździe orków, a więc w kategoriach tolkienowskich, uniwersalnych, w tonacji czarno-białej, bez żadnych półcieni. Jak o wojnie dobra ze złem, i o wydarzeniu ostatecznym, które zadecyduje o losach naszego świata i odmieni jego postrzeganie. Widziałem te zmiany na własne oczy i w nich uczestniczyłem. Natychmiastowa reorganizacja życia społecznego, bezkonfliktowe przyjęcie wielkiej diaspory, setek tysięcy ludzi potrzebujących pomocy… To było wspaniałe, przywracało wiarę w Polaków. Nadal wiele z niej pozostało, ale czy świat zmienił się na lepsze? Mamy luty 2025 roku, Ukraina odbiera właśnie od Trumpa brutalną, deziluzyjną lekcję geopolityki. Polska znudziła się tematami wojennymi, rosną nastroje antyukraińskie. Walka dobra ze złem, sprawiedliwa wojna – tak, ale coraz bardziej widoczne są półcienie. Na trwaniu sprawiedliwej wojny, a nie na jej zakończeniu, także można świetnie zarabiać i rozgrywać własne interesy jak amerykańscy celebryci, Angelina Jolie, Ben Stiller et consortes, którzy za zdjęcia z Zełenskim zainkasowali grube miliony. Co o tym wszystkim mają myśleć zwykli ludzie, którzy rzucili się na pomoc, oddając swój czas, swoje mieszkania, a nawet ostatni, wdowi grosz? Znów częściej słychać o ukraińskiej korupcji, a system oligarchiczny trzyma się tam coraz mocniej, w przeciwieństwie do demokracji. Oglądam tik-toki kręcone przez Ukraińców, gdzie mowa o innej wojnie – bogatych z biednymi (a którym zasięgi, być może, zapewnia ruska propaganda). Na froncie zginęło mnóstwo patriotów, którzy poszli walczyć kierowani pierwszym szlachetnym odruchem, a kiedy zaczyna ich brakować, państwo ukraińskie sięga po bezwzględne instrumenty obowiązkowego poboru. Niektórzy nasi znajomi nie mają więc powrotu na Ukrainę, bo nie chcą być wcieleni do armii, boją się śmierci. Co mam z tym faktem zrobić? Jakie mam prawo ich oceniać? Co bym zrobił na ich miejscu?
A w Polsce nasze życie biegnie swoim torem. Niczego się nie nauczyliśmy, niczego nie zrozumieliśmy, co najwyżej ten banalny fakt: że nawet jeżeli uważamy tę wojnę za naszą sprawę, to po cichu się cieszymy, że wybuchła i wciąż toczy się nie u nas, a za granicą NATO. Może jeszcze i to – że tutaj happy endu nie będzie.
Zresztą, o jakim „my” mowa? Po prostu przez pewien czas wykonywaliśmy różne ogólnospołeczne i ogólnokrajowe gesty. Towarzyszyła im tylko jedna opowieść, ładna, a więc i łatwa do uwierzenia – o dwóch zaprzyjaźnionych, wspierających się narodach, połączonych wiarą we wspólne wartości. Jeden jest narodem bohaterskim, wojownikiem walczącym z orkami, z Rosją, o wartości demokratyczne, o „wolność waszą i naszą”, a drugi – jego niezawodnym, szlachetnym pomocnikiem. Przyzwyczailiśmy się do tej narracji i do obecnej w niej fantazji o wspólnej perspektywie. Może nawet uwierzyliśmy, że jest to opowieść jedyna? A teatr polski zainscenizował ją perfekcyjnie, nie tylko na scenie, ale i na widowni. Walcząca Ukraina stała się motywem do użycia, ćwiczeniem retorycznym, którego potrzebowaliśmy także i my, żeby poczuć się lepiej. Mam nieco wspomnień, na przykład ukraińskie flagi trzymane przez aktorów wysoko nad głowami podczas ukłonów. I oklaski na stojąco, uroczyste, pełne wzruszenia.
Po lutym 2022 roku przez instytucje sztuki przetoczyła się fala realizacji ukraińskich i z ukraińskim udziałem. Słucham w radiowej Dwójce długiej rozmowy z kuratorem Petro Vladimirovem, który stawia ciekawe wnioski, na przykład przyznaje, że kiedy już opadła fala „moralnego wzmożenia” – na skutek której właściwie każde miejsce w zachodnim świecie za punkt honoru postawiło sobie pokazanie jakiegoś ukraińskiego artysty – na globalnym rynku pozostały niemal te same nazwiska, które istnieją w przestrzeni międzynarodowej od dwudziestu lat. Albo obserwacja, jak mocno temat wojenny i perspektywa ofiary (na który płynęły zamówienia) sformatował sztukę ukraińską, umieszczając ją w wyizolowanym, wsobnym getcie, z którego teraz próbuje sie wydostawać.
Dziś po tym wzmożeniu pozostały tylko wspomnienia, dość mgliste i surrealistyczne. Im dłużej trwa wojna, tym częściej w ucukrowany obrazek wdzierają się inne, mniejsze i niepasujące do siebie opowieści. Egzystują w cieniu wielkiej, wojennej narracji jak efekty uboczne. Małe historie, małe sceny, uciekające od formatów, szerokiego adresowania, ujednoliceń, uproszczeń. Odsłaniają to, o czym wiedzieć nie chcemy, patrząc z polskiej i zachodnioeuropejskiej strony – na przykład całą tę łzawą retorykę dosyć łatwego współczucia, chronionego piątym artykułem NATO. A z ukraińskiej – dochodzący do ekstremum kompleks resentymentów, poczucie zdrady i osamotnienia. Perspektywy się rozjeżdżają z bardzo prostego powodu: miejsca, w którym mieszkamy. Faktu czy nalezymy do tych, którzy instynktownie nasłuchują dźwięków silniczków dronów kamikadze czy nie.
Jeżeli teatr i sztuka współczesna mogą sie jeszcze do czegoś przydać, to na pewno nie do zbawiania świata, a do ujawniania tych pęknięć, sprzeczności, odsłaniania uwarunkowań i uwikłań własnego punktu widzenia. Z jednym, ważnym, uzupełnieniem – zupełnie inaczej, znacznie bardziej wiarygodnie brzmią głosy krytyczne, kiedy dobiegają „stamtąd” albo szczerze formułowane przez tych Ukraińców, których „tam” nie ma.
2.
„Nie udawaj, że rozumiesz” – pada podczas spektaklu Fucking Truffaut zespołu Bliadski Circus Queelektyw. Spektakl Rozy Sarkisian powstał w Warszawie i w Berlinie w Maxim Gorki Theater. „Feministyczno-queerowa, ukraińsko-polska grupa rezydująca w Teatrze Dramatycznym im. Gustawa Holoubka” (jak widniało na stronie internetowej Teatru, zanim spektakl zniknął z repertuaru Sceny Przodownik, i z tejże strony…) ostatni znak życia dała w kwietniu 2024 roku. Uprzywilejowany uchodźca – tak swoją wystawę w szczecińskiej Trafostacji Sztuki zatytułował lwowski queerowy artysta Jan Bačynsjkyj, rocznik 1981 (prace Jana można też zobaczyć w warszawskiej Zachęcie na wystawie Paradżanow. Chcę minąć swój cień).
Fucking Truffaut to w istocie queerowy kabaret z udziałem popisów warszawskich drag queens (Babcia i Vrona), poprzetykanych śpiewanymi znad pianina songami Aleksandry Malatskowskiej (charyzma i głos na miarę Kate Bush…), uzupełnionych materiałami wideo, kręconymi na froncie przez niebinarnego żołnierza Antoninę Romanową. Zawieszono zasadę stosowności, można się nabijać ze wszystkiego, a więc także i z wojny. Pewnie dlatego z początku wydawało mi się, że użyte w spektaklu materiały filmowe są mistyfikacją. W końcu scenografię obskurnej, niedoświetlonej ziemianki można stworzyć z łatwością i wszędzie – projekcje wyglądały po prostu na pastisze nowego, ale już dobrze znanego tiktokowego żołnierskiego gatunku internetowego. A jednak – szybko okazuje się, że Antonina mówi „stamtąd”. W jakiejś ziemiance mysz podjada resztki jedzenia, rozważa się kwestie chodzenia „na stronę” pod czujnym okiem ruskich dronów. A potem padają słowa: „Poszłam na wojnę, bo trzeba było pójść, nigdzie nie szłam, to wojna przyszła do mnie, poszłam na wojnę, bo chciałam zarobić, poszłam na wojnę, bo to był eksperyment, poszłam na wojnę, bo jestem niebinarna, a zabicie Putina i jego ludzi to także jest obowiązek niebinarnych, poszłam, bo chciałam sobie postrzelać z karabinu, a tu dali mi od razu moździerz i teraz strzelam moździerzem, celujesz, walisz, i jest w porządku, tutaj ręce, tutaj nogi, tam głowa”.
Z opowiadaniem poprzez teatr o wojnie jest tak jak ze zwłokami trafionymi pociskiem z moździerza –opowieść rozpada się, nie można już jej uspójnić, i to też jest w porządku.
„Wybuchła wojna, jedziemy na Broadway! – skanduje w odpowiedzi zespół, „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją, jadę na wakacje” – wyśpiewuje Malatskowska. Sięgam do starych notatek: „Nie potrzebuję twojego współczucia, nie musisz wpłacać na zrzutkę”, „Kto zawiera pokój z oprawcą, jest zabójcą”. Na scenie pojawiają się też wielkie czarne plastikowe worki z logotypami UE, artyści dziękują za prezenty od Unii Europejskiej, ale w workach nie ma trupów, tylko dragowe kostiumy, „the West gives, the West takes” śpiewa Aleksandra Malatskowska. Wreszcie – finał. Może minuta, skoro mowa o czasie, zatrzymanym, stężonym, ostatecznym. Ponoć teatr potrafi wytworzyć taki czas. Ponoć życie w okopach także. Antonina z ekranu, patrząc wprost w kamerę, mówi (cytuję z pamięci, a tamto wrażenie pamiętam do dziś): „To ostatnie sześćdziesiąt sekund twojego życia… co zrobisz? czterdzieści, trzydzieści, dwadzieścia, dziesięć, już.” A potem już oklaski, ukłony, także i z ekranu.
Krótkie internetowe śledztwo i już wiem, że na rocznicę, 22 lutego, kijowski Teatr Dramaturgów zaplanował premierę spektaklu Antonina na podstawie dramatu Tetiany Kytsenko. Pojawią się w nim filmy i materiały użyte w Fucking Truffaut. A może i bardziej aktualne, przysyłane bezpośrednio z frontu. Ponieważ prawdopodobnie Antonina jest dalej na froncie, a na pewno nie dała się zabić. Nie ma jej na liście poległych 186 ukraińskich artystów (stan na 20 lutego 2025 roku), upamiętnionych w internetowej bazie prowadzonej przez PEN-Club w ramach projektu Killed culture makers.
3.
Polski teatr lubi wystawiać Czechowa, a polscy widzowie lubią oglądać Czechowa. Sytuacji nie zmienił trwający, podobno, bojkot kultury rosyjskiej. Spektakle, które powstały tuż przed „pełnoskalową”, pokazały, że umiemy w Polsce robić Czechowa. Pomimo obecnej w nich, dosłownie, szkicowo lub pastiszowo pokazanej rosyjskości (czy też „wschodniości”) robimy go „uniwersalnie” i „filozoficznie”, czytając poprzez egzystencjalistów i Becketta. Tak z Trzema siostrami postąpił Jan Englert w Teatrze Narodowym, oraz – przy ogromnych różnicach w każdym właściwie aspekcie formalnym – Luk Perceval w 3Siostrach w Narodowym Starym Teatrze/TR Warszawa. Zresztą, zapewne tak właśnie interpretowano Czechowa w innych spektaklach, których powstało wiele w ostatnich sezonach przed wybuchem „pełnoskalowej”. Należał do najczęściej wystawianych autorów na polskich scenach. A potem przyszedł luty 2022 roku, który Czechowa na nowo przywrócił Rosji. Skoro już pytamy czy wojna cokolwiek przewartościowała, to określmy na chwilę cezurę jej eskalacji i przyłóżmy ją do życia kulturalnego i do teatralnych realizacji tego właśnie autora o ukraińskich korzeniach (którego anonimowy autor biogramu internetowej Encyklopedii Teatru Polskiego nazywa „rosyjskim pisarzem, mistrzem formy nowelistycznej, jednym z najznakomitszych autorów teatralnych na świecie”1…). Po lutym 2022 roku – co najmniej osiem premier, przynajmniej tyle podaje Encyklopedia. W dwóch przypadkach wybór tytułu i część pracy nad nim odbyły się z pewnością przed wybuchem wojny, a dwa inne spektakle to dyplomy szkół aktorskich2. Przy każdym z tych przedstawień musiało się pojawić stanowisko w sprawie napaści Rosji na Ukrainę, czyli, mówiąc wprost, wytłumaczenie się twórców przed opinią publiczną. Samo sięgnięcie po Czechowa wzbudza kontrowersje i napędza debatę na temat „kancelowania” rosyjskiej kultury.
Teatry utrzymują w repertuarach wciąż kilka dużych (i zapewne cieszących się zainteresowaniem widowni) premier stworzonych przed wojną, z dodanymi aktualizacjami. W 3Siostrach Irina woła: „Do Kijowa! Do Kijowa! Do Kijowa!”, zamiast „Do Moskwy! Do Moskwy! Do Moskwy!”. Wiśniowy sad w reżyserii Krystyny Jandy (prem. 19 listopada 2021) jest grany w warszawskim Teatrze Polskim, w którym równocześnie powstały spektakle Switłany Oleszko (Dekalog, czyli lokalna wojna światowa, scen. Switłana Oleszko, prem. 10 grudnia 2022; Serhij Żadan, Charków! Charków!, prem. 22 marca 2024).
Inscenizowanie dramatów Czechowa jest więc zarazem inscenizowaniem bojkotu rosyjskiej kultury. Teatr – ta kraina cudów – udowadnia, że można zarazem i zjeść ciastko, i mieć ciastko.
Nie inaczej rzecz się ma z najnowszą realizacją Czechowa. Na niespełna miesiąc przed kolejnymi rocznicami wybuchu wojny warszawski Teatr Powszechny proponuje Wiśniowy sad, w reżyserii dyrektora teatru, Pawła Łysaka. Jest to, a jakże, „Czechow radykalny” (jak czytamy w programie, w obowiązkowej eksplikacji), przepisany pod wojenne realia. Scenografia Roberta Rumasa przywodzi na myśl obrazy z dokumentacji ostrzelanych, pustych mieszkań w strefie przyfrontowej, ze stosem potrzaskanych mebli i materacem rzuconym na podłogę. W pewnym momencie słyszymy niespodziewany komunikat o przerwaniu spektaklu i konieczności udania się do schronów (element dobrze znany ukraińskiej publiczności teatralnej, dla polskiej zaś – niezrozumiały, bo wygłoszony po ukraińsku i zupełnie). Cały koncept przedstawienia zdaje się wywiedziony z metaforycznego odczytania sytuacji finałowej dramatu, pamiętnego porzucenia starego, wiernego lokaja, Firsa przez opuszczających rodową siedzibę ziemian. W tej realizacji Firsa gra Artem Manuilov, ukraiński aktor o atletycznej posturze, w kostiumie nawiązującym do ubioru wojskowego. Jego „o mnie zapomnieli…” zamykające spektakl bez efektownej, reżyserskiej puenty, nie pozostawia wątpliwości. Brzmi zresztą tak skrajnie aktualnie, jak tylko się da, oglądane w dniach rekonfiguracji amerykańsko-rosyjskich stosunków międzynarodowych, dokonanej przez Trumpa. W wielu scenach Manuilow posługuje się zresztą rozbijającymi iluzję subiektywnymi komentarzami z roku 2025 („trzy lata już tak siedzimy”, „jak tak dalej pójdzie, to sami będziecie w okopach”, „to okrutna konieczność, wroga trzeba po prostu zabić”), kierowanymi do towarzystwa wokół Raniewskiej (tutaj „Luby”, Ewy Skibińskiej) jako reprezentantów sytych, zachodnich społeczeństw. W pewnym momencie o konieczności wycięcia wiśniowego sadu mówi się – patrząc wprost na publiczność. Czyżby chodziło o to, że musimy wszyscy pożegnać się z nadzieją, a właściwie – już jej nie mamy, tylko tego jeszcze nie wiemy?
Teatr Powszechny Pawła Łysaka nie byłby sobą, gdyby przy okazji nie opowiedział jeszcze innych historii. Na przykład tej o kapitalizmie, „życiu kosztem innych istot”, zmianie społecznej, o którą należy jednak, mimo wszystko walczyć (wcielonej w odmłodzonej postaci „wiecznego studenta” Trofimowa, tutaj jako „Piotr”, granego przez Jana Sałasińskiego). Albo tej o zbliżającej się katastrofie klimatycznej: już w kolejnym spektaklu powracają, na mocy obsesyjnego powtórzenia, pięknie rzucone na przezroczysty ekran, na ogromnych wizualizacjach, zdjęcia rozżarzonej planety. Trudno jednak nie zapytać, uwalniając się od hipnotycznego wpływu obrazów i emotywnego trybu straszenia katastrofą: jak do tego przesłania ma się rzeczywistość trzech lat wojny pełnoskalowej? I która opowieść zamyka się, szkatułkowo, w której? I czy przypadkiem Ukraina nie została tu, po raz kolejny, użyta jako chwyt, ćwiczenie stylistyczne?
Przypisy:
1 https://encyklopediateatru.pl/osoby/102763/antoni-czechow [dostęp: 21.02.2025].
2 Wiśniowy sad, reż. Małgorzata Warsicka, Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi, prem. 27 marca 2022; Płatonow, reż. Małgorzata Bogajewska, Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach, prem. 10 czerwca 2022; Wiśniowy sad, reż. Łukasz Kos, Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu, prem. 20 listopada 2022; Trzy siostry. Wariacje, reż. Franciszek Szumiński, PWSFTViT, Teatr Studyjny w Łodzi, spektakl dyplomowy Wydziału Aktorskiego, scen. na pdst. Trzech Sióstr, fragmentów prozy Musila, wywiadów z uchodźczyniami wojennymi z Ukrainy i improwizacji aktorskich, prem. 18 lutego 2023; Antonówki, reż. Janusz Opryński, Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu, scen. inspirowany książką Sylwii Frołow Antonówki. Kobiety i Czechow, prem. 12 listopada 2022; Wiśniowy sad, reż. Jan Tomaszewicz, Teatr im. Juliusza Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim, prem. 22 marca 2024; Mewa, reż. Katarzyna Minkowska, Akademia Teatralna im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, dyplom IV roku kierunku aktorstwo, specjalność: aktorstwo dramatyczne, prem. 20 grudnia 2024; Wiśniowy sad, Teatr Powszechny w Warszawie, reż. Paweł Łysak, tekst i dramaturgia na podstawie Antona Czechowa: Łukasz Chotkowski, Paweł Sztarbowski, prem. 8 lutego 2025.