ISSN 2956-8609
Alternatywa, bunt, kontrkultura – pojęcia, które pięćdziesiąt lat temu definiowały zjawisko teatru studenckiego, obecnie można kojarzyć z tą kulturą w dość ograniczonym stopniu. Teatrolog wybierający się na spektakle studentów powinien zapomnieć o wszystkim, co w historii teatru kojarzy się z tym nurtem. W głowach „ustrojonych w uwiędłe laury” nie zawsze mieści się, że „bunt” nie musi wiązać się z polityką, aktualną „agendą”, lecz wyrażać się – na przykład – w poszukiwaniu innego sposobu spędzania czasu albo w emancypowaniu się gustów młodego pokolenia. Czy wobec teatru robionego przez młodych ludzi nie zachowujemy się trochę (piszę w imieniu tych, którzy wychowali się na micie buntu teatru studenckiego) jak Stomil w Tangu Mrożka – wciskając im w brzuch nasz własny bunt, nasze własne perspektywy, wreszcie naszą własną „postępowość”?
Takie pytania towarzyszyły mi podczas oglądania spektakli XII Ogólnopolskiego Festiwalu Studencka Wiosna (22-24 maja 2024), organizowanego przez Akademickie Centrum Kultury i Mediów „Chatka Żaka” Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Trzeci z kolei przegląd (to inicjatywa Izabeli Pastuszko, kierującej Chatką od 2020 roku) w oczywisty sposób nawiązuje do historii lubelskich festiwali teatru studenckiego z lat 1966–1981, kiedy to najpierw odbywały się Lubelskie Wiosny Teatralne, a później Konfrontacje Młodego Teatru. Zwłaszcza ta druga inicjatywa – znacznie bardziej niezależna od komunistycznych władz niż wcześniejsze Wiosny – stanowiła, obok działalności Provisorium czy Sceny Plastycznej KUL, fundament legendy tutejszego teatru studenckiego.
Dziś ta legenda odżywa. Wyremontowana modernistyczna siedziba Chatki Żaka, położona w centrum miasteczka akademickiego, w pobliżu trzech uczelni, stała się ważnym ośrodkiem na mapie kultury akademickiej w Polsce. Stało się tak między innymi dzięki powołanej w Lublinie i wspieranej przez Narodowe Centrum Kultury sieci podmiotów, które tworzą Ogólnopolskie Forum Kultury Studenckiej. W Wiośnie mogą brać udział grupy co najmniej w osiemdziesięciu procentach składające się ze studentów, dzięki temu festiwal odróżnia się od innych zjawisk tworzących tak zwany off.
W tym roku zaproszono dziewięć przedstawień z sześciu ośrodków akademickich: Gdańska, Krakowa, Lublina, Szczecina, Torunia i Warszawy. Przekrój form całkiem szeroki – od teatru ruchu, przez musical, spektakle improwizowane po tradycyjne adaptacje literatury. Spora część z tych propozycji nosiła wyraźne znamię gustu i ręki lidera – często sporo starszego od studentów. Tak było w przypadku Odysa płaczącego według dramatu Romana Brandstaettera Teatru ITP. Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego czy Białych nocy Teatru Scena Główna Handlowa z Warszawy. W pierwszym przypadku grupa prowadzona od lat przez ks. Mariusza Lacha – na co dzień adiunkta w Katedrze Dramatu i Teatru KUL – przygotowała inscenizację rzadko granego tekstu w konwencji łączącej teatr rapsodyczny z estetyką kojarzącą się ze Sceną Plastyczną KUL Leszka Mądzika (przedstawienie jest mu dedykowane). Z kolei autorem adaptacji prozy Fiodora Dostojewskiego i jej reżyserem był doświadczony aktor i instruktor teatralny Jerzy Łazewski.
Można oczywiście się zżymać, że oto starsi (by nie rzec – „dziadersi”) narzucają młodym ludziom własne lektury i tematy. Daleki jestem od tego rodzaju ocen. Nie widzę nic złego, by młodym ludziom stwarzać okazję zagrania w kostiumie, nauczenia się trudnego, dobrego literacko tekstu na pamięć, wypowiedzenia go ze sceny z mniejszym lub większym talentem, zawsze jednak z autentycznym zaangażowaniem. Takie doświadczenia zostają na całe życie. Pozwalają również bardziej świadomie, głęboko przeżywać teatr jako widz. Wreszcie – co ważne – powstają przedstawienia, które mają podstawową jakość, są „oglądalne” dla przeciętnego widza. A wszystkim, którzy mówią o tym, że teksty Brandstaettera czy Dostojewskiego w gruncie rzeczy nie obchodzą młodego człowieka, zadedykowałbym wypowiedź pochodzącej z Białorusi aktorki Teatru ITP., która w trakcie dyskusji po przedstawieniu ze łzami w oczach mówiła o swoim doświadczeniu, dziewczyny z autorytarnie rządzonego kraju, wpisując je w historię przedstawioną w Odysie płaczącym.
Na drugim biegunie repertuaru dramatycznego pozostawały spektakle oparte na tekstach współczesnych, często samodzielnie napisanych przez ich twórców. Bardzo interesującym głosem w dyskusji na temat relacji pracowniczych był Paperweights grupy Villainarium z Uniwersytetu Gdańskiego. Na podstawie dramatu Śmierć pracownika Michała Kmiecika i treści zaczerpniętych ze stron internetowych (w tym social mediów) opisujących patologiczne zachowania pracodawców, studenci stworzyli ciekawe, także pod względem choreograficznym, przedstawienie. Próbowali w nim rozliczyć, a trochę obśmiać, wyścig szczurów, pracoholizm, myślenie o drugim człowieku jako o „zasobie”.
Absolutnie samodzielnym studenckim spektaklem był Pocałunek łez Teatru Fatum z UMCS w Lublinie, inspirowany filmowym musicalem La La Land z 2016 roku. Pomimo scenariuszowych mielizn, sięgania po cudze piosenki, niedostatków aktorskich, wokalnych czy choreograficznych, nie mogę odmówić tym młodym ludziom umiejętności samoorganizacji (muzyka grana była przez sporą orkiestrę), trzeba także docenić próbę opowiedzenia o ważnych dla siebie sprawach (pierwsze miłości, poszukiwanie życiowej drogi) z perspektywy rodzinnego miasta i w oparciu o własne doświadczenia.
Zdecydowanie najciekawszą, nagrodzoną Grand Prix, propozycją była Legenda o Karmazynie Teatru Studenckiego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika „Antrakt” z Torunia. Pomyślałem sobie, że oto pokolenie Harry’ego Pottera zaczyna robić teatr. Na scenie stanął szpital psychiatryczny, w którym umieszczono postaci z klasycznych baśni. Po ucieczce z hospitalizacji trafiają do osobliwego lasu, gdzie władcą jest niejaki Profesor Wilk, a tajemnicza Karmazyna po kolei morduje bohaterów. Fabuła opowiedziana w konwencji fantasy mogła wydawać się nieco dziwaczna i naiwna do momentu, gdy okazało się, że nie chodzi o baśń, a o molestowanie seksualne, jakiego doświadczyła jedna z ich koleżanek ze strony uniwersyteckiego profesora. Informacja o tym pojawia się w sposób dyskretny, nie rozbijając baśniowej fabuły i nastroju rodem z koszmaru sennego. Uderzała niezwykła dojrzałość i delikatność w podejściu do tak trudnego tematu. Nie mogłem oprzeć się pokusie zapytania samego siebie, jak ten temat ująłby scenicznie tak zwany modny reżyser młodego pokolenia. Już widzę i słyszę te groteskowe postaci, histeryczne apele, krzykliwe tyrady, znakomitych aktorów sprowadzonych do roli pacynek. Tymczasem tutaj młodzi ludzie w subtelny sposób zmierzyli się z traumą, a na dodatek zrobili to w atrakcyjnej formie, używając języka swojego pokolenia. Czy można chcieć czegoś więcej od teatru studenckiego?