ISSN 2956-8609
– Czemu szłaś tyłem?
– Czemu szłam tyłem? Czyż nie żyjemy w wolnym kraju? Czy nie wolno chodzić, jak się chce?
Astrid Lindgren Pippi Pończoszanka
Czy nie mamy czerwca? Czy nie ma w nim Dnia Dziecka? Czemu nie mogłabym trochę porozmyślać o teatrze, dzieciach, powspominać. Mimo że o chodzeniu i poruszaniu się mowa, siadam wygodnie, ponieważ o dzieciach, wspomnieniach, teatrze, przemyśleniach to ja mogę długo i radośnie!
Dla mnie Dzień Dziecka jest każdego dnia i tak powinno być. Umiłowanie dzieci jest pierwszorzędną sprawą i mam na tym punkcie fisia. I chociaż wiem, że zadbanie o każde dziecko na świecie jest utopią, nie przeszkadza mi to wierzyć w lepszy świat, w którym wszystkie dzieci będą wystarczająco bezpieczne i szczęśliwe.
Nie znam historii teatru dla dzieci i nie chcę myśleć o tym w sposób naukowy. Wiem, że grając dla dzieci trzeba być maksymalnie uczciwym. Nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Grając dla dzieci trzeba głęboko wierzyć, że taką Pippi się po prostu JEST. Choćby przez kilkaset minut w miesiącu, na scenie.
Żeby nie być gołosłowną, przytoczę historię, która mi się przydarzyła po zagraniu Pippi Pończoszanki w Teatrze Dramatycznym. Często bywałam proszona o to, aby chwilę zostać po spektaklu na scenie, porozmawiać z dziećmi, zrobić wspólne zdjęcie, pozwolić im dotknąć fartuszka, warkoczyków, oprowadzić je po Willi Śmiesznotce. Zawsze było bardzo sympatycznie. Oprócz tego jednego razu, kiedy zrozumiałam, że nawaliłam…
Pośród dzieci, które wskakiwały mi na kolana, ciągnęły za ogon Pana Nilsona, raz pojawiła się na oko dziewięcioletnia dziewczynka. Stała z boku. Przekrzykując dzieci spytałam ją, jak ma na imię. Kiedy odpowiedziała, radośnie zawołałam: „O! To zupełnie tak samo jak moja córka!”. W oczach dziewczynki zobaczyłam pożar i zgliszcza. W jednej chwili runęło wszystko to, co przez dwie godziny zbudowaliśmy na scenie; prawdę, że oto jestem Pippi, córką pirata, siłaczką i wolnomyślicielką. Oznajmiłam radosnym tonem kilkuletniemu dziecku, że jestem matką. Najgorzej… Dziewczynka usztywniła się, oczy się jej zaokrągliły i dziwnie grobowym głosem wyszeptała: „O Boże…” i odeszła.
Do dziś mam przed oczami obraz, kiedy dziewczynka nosząca imię mojego dziecka odchodzi w kierunku widowni ciężkim krokiem. Ciągle mi przykro, że utraciła wiarę, że naleśniki, które podrzucałam w powietrzu, są prawdziwe i policjanci też. Chciałabym tę dziewczynkę, zapewne już dorosłą, odnaleźć i przeprosić. Z drugiej strony jednak – spotkałyśmy się przecież w miejscu, które „przedstawia” życie i gdzie wszystko tak bardzo stara się być prawdziwe, prawdziwym przecież nie będąc!
Jak to w ogóle jest, że dzieci idą do teatru i potrafią tak pięknie pogodzić stuprocentową wiarę w to, co się dzieje na scenie z faktem, że idą… na przedstawienie! I jak to jest, że te dwie sprzeczności nie są dla nich często sprzeczne!? Pewnie kiedyś znaliśmy odpowiedź na to pytanie.
Tak, lubię teatr dla dzieci i lubię tę wymianę – dajesz z siebie wszystko, ale w zamian dostajesz spontan, okrzyki, próbę ingerowania w bieg wydarzeń („Pippi nie idź tam! Tam są policjanci!”) i oczywiście zero ciszy na widowni. Podoba mi się, że nie jest nabożnie, ale swojsko i naturalnie. Słysząc dziecięcy gwar przed rozpoczęciem spektaklu, miałam motyle w brzuchu i radość, że będzie się działo! I choć czasem brakowało sił – w czasie trwania przedstawienia przybywało ich, bo płynęła do nas fala uderzeniowa. Uczciwa, dobra wymiana. Myślę o jeszcze jednej rzeczy, za którą lubię spektakle dla dzieci, a mianowicie, że nie wstydzą się iść za tym, co im się podoba lub nie podoba, nie ukrywają tego.
Kilka lat graliśmy w Sali Koncertowej Polskiego Radia Zorkę, dziewczynkę z gwiazd według scenariusza i w reżyserii Kasi Stoparczyk. Najbardziej zapamiętałam to, że na początku spektaklu dzieci siedziały na widowni z rodzicami, część pod sceną, w trakcie były już na pierwszym schodku, później na drugim, a pod koniec pod naszymi nogami, wśród instrumentów. Musieliśmy uważać, żeby żadnemu z nich nie stała się krzywda, żebyśmy na siebie nie powpadali. I to było świetne! Kiedy podchodziły tak coraz bliżej i bliżej miałam wrażenie, że granica między światem rzeczywistym a tym kreowanym zaciera się. To było magiczne i takie… proste!
Może dla dzieci tej przysłowiowej „czwartej ściany” w teatrze nie ma?! Bo nie wiedzą jeszcze o istnieniu czwartych ścian, o tym, że się je wstawia i wyjmuje wtedy, kiedy dorosłym pasuje. Dowiedzą się mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zaczną się wstydzić i przestaną wierzyć w Świętego Mikołaja. Wtedy też może się zdarzyć, że nie będą już chodzić tyłem, bo nie wypada.
Dlatego lubię Dzień Dziecka. Przypomina mi, że MOŻNA chodzić wspak. Czyż nie żyjemy w… No w każdym razie: czyż nie wolno chodzić jak się chce?