ISSN 2956-8609
Zaczęłam pisać w lekkim tonie, potem się zamyśliłam na kilkanaście... dni, a później zmieniłam stosunek do zagadnienia, bo, proszę Państwa, to wcale nie jest średnich rozmiarów temat! Okazuje się, że to nasz chleb powszedni! To tak, jakbym chciała napisać niemalże o oddychaniu...!
Bo przecież robimy to wszyscy. Jedni mniej, drudzy bardziej, ja sama też to teraz trochę robię.
Chyba. W jakiś tam sposób. Kreujemy siebie.
Potrzebujemy tego, kiedy patrzą na nas inni i kiedy patrzymy na samych siebie. Kiedy w życiu nam czegoś brakuje lub kiedy my w tym życiu czujemy się wybrakowani z wielu innych przyczyn, nawet często z przyzwyczajenia...
Kiedyś myślałam, że tylko Pippi Langstrumpf ma to wszystko głęboko gdzieś: opinie innych, autokreację, te sprawy; ale zdziwiłam się, kiedy dotarłam w książce do strony, na której było napisane, że przychodzi wieczór i Pippi zostaje sama w domu, siedzi z nogami opartymi o blat stołu i patrzy, nieruchoma, w płomień świecy. I nie, nie jest już wtedy wcale tak wesoła. Jest poważna, skupiona, wydaje się być samotna, a Tommy i Annika jej takiej nie znają. Chociaż może gdyby właśnie odwiedzili ją w Willi Śmiesznotce, gdyby tego wieczoru przekroczyli próg jej domu, podskoczyłaby radośnie na krześle i zapowiedziała niezłą zabawę, po to tylko, aby rozweselić te poważne, szwedzkie dzieci. Więc nawet Pippi...
O co w tym chodzi? O spełnianie czyichś niewypowiedzianych oczekiwań, o samoNIEzadowolenie, o braki, potrzeby, o niezadowolenie z tego co jest, a co chciałoby się poprawić, ulepszyć, o legendę za życia, o pamięć ludzką, o anegdoty o samym sobie, po to, aby inni mogli przywoływać je po latach? Podobno o mnie nie da się opowiedzieć żadnej anegdoty... Kiedy to usłyszałam, zrobiło mi się przez chwilę przykro: och, naprawdę jestem taka nudna?! Ale później poczułam się wręcz wspaniale, jestem jaka jestem, jak zdjęcie bez filtra, cudownie! Oczywiście kusi mnie, zwłaszcza od kiedy mam te wszystkie portale społecznościowe, żeby czasem zrobić retusz, żeby tak podrasować okoliczności, emocje towarzyszące okolicznościom, opanować selfie do perfekcji (a w moim przypadku opanować je w ogóle...) lub ukazywać to, co zaciekawiłoby innych, ale już niekoniecznie to, co autentycznie zaciekawiłoby mnie. Skąd ten mechanizm?
Przyjrzyjmy się. Aktorzy na przykład kreują już na scenie. To za mało! Schodzą ze sceny i często zdarza się, że kreują dalej... Dlaczego? Jakby do całości „obrazu” artysty potrzeba było jeszcze i tego, aby samo jego życie było materiałem na opowieść, na sztukę, na film. Ba, nawet często nie rozpamiętujemy ról i dokonań w życiu ludzi, wspominamy częściej te chwile, w których ci „wielcy” lub mniej znani, a nawet po prostu nasi znajomi, koledzy, koleżanki, ciocie, wujowie; kiedy ci wszyscy ludzie byli po prostu barwni! Och, wiemy, że trochę udawali, wiemy też, że oni wiedzieli, że my wiedzieliśmy, że oni udają, ale... chcieliśmy tego, potrzebowaliśmy, a oni odpowiadali na nasze pragnienia.
Znam wiele anegdot o ludziach, opowiadamy je sobie przecież chętnie. Jedne wydają mi się tak świadomie stworzone przez ich bohaterów, jakby nad każdą z nich świecił się neon z napisem: DLA POTOMNYCH. Inne wydają mi się być czynione nawykowo, a jeszcze inne stwarzamy o innych my sami. To trochę działa jak plotka powtórzona zbyt wiele razy. Mam tak na przykład z historią o Bronku Pawliku. Pochodzi ona z czasów, kiedy przygotowywaliśmy się do premiery Bambini di Praga w Teatrze Współczesnym i nadszedł dzień, w którym dostaliśmy kostiumy. Pawlik został zauważony tego dnia przed teatrem lub obok, na parkingu, nie pamiętam, jak całym sobą tytła świeżo uszyte ubranie na ziemi. Zapytany, co robi, odparł, że patynuje kostium.
I teraz pytanie: czy robił to wiedząc, że może zostać zauważony, czy też nie? Nie dowiemy się tego już nigdy, ale historię tę ogromnie lubię i w jakiś sposób wiele mi ona o świętej pamięci panu Bronku opowiada.
Czasem zdarza się przepotężna autokreacja, taka której udźwignąć się nie da. Na przykład Marilyn Monroe. Wszystko poszło świetnie, MM kochali wszyscy, tylko nikt już później nie chciał kochać Normy Jeane.
A słownik podaje: autokreacja to wizerunek osoby, stworzony przez nią samą. Czyli nie dość, że żyjemy i jesteśmy jacy jesteśmy, możemy jeszcze stworzyć siebie na nowo, jeszcze raz, po wielokroć, możemy tym zarządzać! I teraz nie wiem... w sumie co w tym złego? Jeśli autokreacja jest tak częsta, tak niemalże immanentna, to może... jest immanentna? I jeśli możemy kreować, to w sumie dlaczego nie? Byleby się nie pogubić...