ISSN 2956-8609
Patrząc z dzisiejszej perspektywy na zjawisko „epoki gwiazd”, czyli okres największej popularności aktorów i aktorek w dziejach polskiej sceny, datowany na drugą połowę XIX wieku, trudno nie zauważyć jak wiele podobieństw łączy odległe czasy i różne rzeczywistości. Jak wciąż silny jest „kult aktora”, swoista „aktoromania”, używając dziewiętnastowiecznych terminów, które można stosować jako synonimy „epoki gwiazd”. Ciesząc się z możliwości zobaczenia wybranych warszawskich przedstawień w maju i w czerwcu, tak naprawdę rozsmakowuję się w zespole, który będę mogła oglądać na scenie. Na plakacie Imagine, wyłapuję ulubione nazwiska: Ilczuk, Czachor, Łasowski, ale przede wszystkim – Kłak. Przeglądając w Internecie obsadę Odysei. Historii dla Hollywoodu z lubością patrzę na piękne aktorskie portrety: Bonaszewski, Chyra, Cielecka, Dałkowska, Gelner, Hajewska-Krzysztofik, Kalarus, Kalita, Ostaszewska, Polak (Jaśmina), Polak (Piotr), Poniedziałek. Żałuję, że zabrakło Macieja Stuhra, ale ciekawi i intryguje udział Agaty Buzek. Tak, chodzę do teatru „na aktora” (ponownie używając dawnej terminologii) i z pewnością nie jestem w tym osamotniona. Powodów takiego stosunku do teatru jest, w moim przypadku, bardzo wiele. Z każdym nazwiskiem wiąże się obietnica ponownego przeżycia jakieś emocji – od śmiechu po wzruszenie, istotne jest spotkanie na żywo z fenomenem wizualnym, znanym z fotografii, ale także serialu, filmu, a może przeżyciem dźwiękowym – obcowaniem z głosem znanym z audiobooka czy słuchowiska. Aktorzy i aktorki w bardzo różny sposób zyskują popularność, z pewnością w dużej mierze zależy to od ich osobowości i zainteresowań; wielu silnie podkreśla postawę obywatelską, wypowiadając się na tematy polityczne i społeczne. Szczególnie ostatnie wydarzenia – kryzys na granicy polsko-białoruskiej i wojna w Ukrainie – ujawniły zaangażowanie wielu ludzi teatru oraz instytucji teatralnych w pomoc dla potrzebujących.
Warto przypomnieć, że taka postawa ma w historii teatru polskiego bogatą, choć, niestety, nie dość dobrze zbadaną tradycję. Wyobrażenie o „epoce gwiazd” ukształtowane jest przez opowieści o niekończących się oklaskach i wywoływaniach, kwiatach rzucanych na scenę, kosztownych prezentach od wielbicieli. Pamięć o dawnych gwiazdach przechowują fotografie atelierowe, często mistrzowsko oświetlone portrety z utrwalonymi na twarzach i w postawie emocjami, dokumentujące charakteryzację i kostium. Były skuteczną reklamą w oknach wystawowych zakładów fotograficznych, trafiały do albumów wielbicieli. Wizerunki gwiazd widniały na pocztówkach, papierkach od cukierków, papierosach, w kawiarni można było zamówić tort marcello, do dziś zresztą znany, choć pewnie niewiele już osób wie, że powstał na cześć aktorki Heleny Marcello. Nazwiska z opakowań cukierków czy papierosów systematycznie pojawiały się na afiszach reklamujących koncerty i wydarzenia charytatywne. Jednym z wielu zaskoczeń podczas badań nad historią teatru warszawskiego w latach 1868–1880 było odkrycie skali zaangażowania gwiazd w działalność dobroczynną [1]. Śledząc prasę warszawską przez to dwunastolecie bardzo trudno znaleźć odcinek czasu bez akcji dobroczynnej z udziałem gwiazd: Heleny Modrzejewskiej, Romany Popiel, Marii Deryng, Aleksandry Rakiewicz, Jana Królikowskiego, Alojzego Żółkowskiego (syna), Wincentego Rapackiego, Michała Chomińskiego i wielu innych.
W poszukiwaniu źródeł takiej postawy należałoby cofnąć się do początku XIX wieku i prześledzić życiorysy trzech wielkich aktorów, ale także fascynujących osobowości – Wojciecha Bogusławskiego, Ludwika Dmuszewskiego oraz Alojzego Żółkowskiego (ojca).
„Łączyło ich wiele podobieństw. Przede wszystkim cała trójka była pochodzenia szlacheckiego, wszyscy byli starannie wykształceni i mieli doświadczenie wojskowe – Bogusławski i Dmuszewski porzucili służbę w wojsku dla służby polskiej scenie, a Żółkowski – uczestnik powstania kościuszkowskiego, został oddany na naukę w kancelarii adwokackiej, którą porzucił dla teatru. Teatr był ich fascynacją i wyborem, nie jedyną możliwością jak w wielu aktorskich życiorysach. Przypuszczam, że dzięki swojemu doświadczeniu stworzyli pewien styl uprawiania zawodu aktorskiego, który narzucili widzom. Ten styl charakteryzował się umiejętnością nawiązania intensywnego kontaktu z publicznością oraz postawą obywatelską i zaangażowaniem społecznym, wykraczającym poza mury teatru”[2].
Przykłady zaangażowania społecznego można bez trudu znaleźć w ich życiorysach[3], ja chciałabym przytoczyć tylko jedną opowieść z życia Żółkowskiego (ojca), bliską codziennego życia i czułości na – jak to zapamiętał i zapisał Władysław Krogulski – „niedolę bliźnich”. W letnie miesiące popularny komik Żółkowski często wybierał się na samotne spacery w stronę Bielan, a po drodze, niedaleko Młocin, lubił zaglądać do przydrożnej karczmy. Któregoś dnia zastał gospodynię zapłakaną; jej mąż ciężko zachorował, czego przyczyną była konkurencyjna karczma, otwarta naprzeciwko. Niedługo mąż gospodyni zmarł i gdy aktor odwiedził ją następnym razem, karczma była zadłużona i świeciła pustkami, nie mogąc sprostać konkurencji.
„Co robi Żółkowski przejęty do głębi tą sytuacją? Oto mówi rozkazującym głosem:
– Nie pójdziesz stąd z dziećmi na bruk, jak powiadasz, zostaniesz tu do jesieni, a potem przeniesiesz się do miasta. Co dziś za dzień?
– Czwartek.
– Dobrze, masz tu kilkadziesiąt złotych – oddał jej wszystko co miał przy sobie – kupisz za te pieniądze wódki, piwa, ciastek i czego tam potrzeba i to wszystko na drugi czwartek, bo tu będzie dużo gości, pamiętaj!
Potem kazał wyjąć pół drzwi z zawias i olbrzymimi literami kredą na nich napisał: „Tutaj Żółkowski będzie zabawiał szanownych gości w każdy czwartek od 5 do 7”[4].
Ogłoszenie aktora zwabiło liczną publiczność, podobno cała szosa była zastawiona „bryczkami, powozami, ba, nawet karetami”[5]. Po występie przechodził wśród biesiadujących z kapeluszem, do którego wrzucano hojnie datki. Wizyty powtarzał w każdy czwartek aż do jesieni, następnie pomógł rodzinie rozpocząć życie w mieście, znalazł dla dzieci szkołę, a wdowa otworzyła sklep.
Żółkowski zmarł w 1822, Bogusławski w 1829, a Dmuszewski w 1847 roku, ale pamięć o nich, postawa i styl uprawiania zawodu były żywe w środowisku aktorów warszawskich, promieniując na wszystkie ośrodki życia teatralnego na ziemiach polskich. W okresie działalności wymienionej trójki został także wprowadzony nowy termin, określający aktora i aktorkę – Artysta i Artystka Dramatyczna. W Dykcjonarzyku Teatralnym z 1808 roku, wydanym przez Żółkowskiego (ojca) oraz Dmuszewskiego czytamy „Od niejakiego czasu Aktorów nazywają Artystami Dramatycznymi – i lepiej”[6]. Skrót ADTW, czyli Artysta Dramatyczny Teatrów Warszawskich był wyróżnikiem stołecznych aktorów przez cały wiek XIX. Historia oraz znaczenie tego terminu są dla mnie wciąż nieodkrytą tajemnicą, ale z pewnością wiąże się z nim chęć podniesienia społecznej rangi zawodu aktorskiego, także ze względu na sytuację polityczną oraz znaczenie języka polskiego wygłaszanego publicznie ze sceny w czasach zaborów.
Zaciekawiło mnie, że w uwagach o sztuce aktorskiej, najwybitniejszy i najpopularniejszy tragik „epoki gwiazd” Jan Królikowski pisał przede wszystkim o misji społecznej artysty: „Pięknym i wzniosłym jest zawód Artysty Dramatycznego, (jemu bowiem zostawiona najszlachetniejsza część pracy we wspólnym naszym mrowisku – kształcenie serca, obyczajów i języka!...). Jak sztuka dramatyczna nie jest czczą tylko zabawką dla gminu, ale odbiciem życia, społeczności naszej – wskazuje nam jej potrzeby, jej zboczenia, cierpienia moralne i ułomności zarazem – tak też powołanie Artysty Dramatycznego nie jest łatwe.
Być prawdziwym artystą, ileż to ciągłej moralnej pracy, ileż wytrwałości potrzeba! Człowiek poświęcający się temu zawodowi powinien mieć to wewnętrzne, a nie mylne przekonanie, że pojął całą wielkość i świętość obowiązków swoich, powinien wiedzieć, że jest kapłanem strzegącym czystości serc, obyczajów i języka narodu swego […]”[7].
Trzeba podkreślić, że te wzniosłe słowa przekładały się na konkretne, codzienne działania artysty. Nazwisko Królikowskiego było wymieniane najczęściej podczas licznych koncertów i wydarzeń charytatywnych. Jego deklamacje urozmaicały wieczory na rzecz pomocy chorym aktorom, osieroconym dzieciom aktorów, niezamożnym studentom, sierotom i starcom, czy niewidomym[8]. Był inicjatorem akcji pomocy dla dzieci zmarłego w 1875 roku reżysera Jana Chęcińskiego, w którą włączył członków zespołu dramatycznego[9]. Aktorzy i aktorki przez rok przeznaczali z miesięcznej pensji pieniądze na fundusz rodziny reżysera. Nazwisko Królikowskiego służy jedynie za przykład, taka postawa charakteryzowała wiele wymienionych gwiazd teatru drugiej połowy XIX wieku. Warto odnotować, że do akcji dobroczynnych włączali się także ludzie spoza zespołu, wiemy np., że w 1872 roku przy organizacji koncertu dla chorych aktorów Tatarkiewicza i Grzywińskiego pomagali drukarz Cotty, współpracujący z teatrem, który bezpłatnie wydrukował afisze oraz fryzjer teatralny Fijalski, który „bezinteresownie ofiarował swoje usługi”[10].
Ciekawym przykładem, dobrze opisującym fenomen „epoki gwiazd” oraz związek między „aktoromanią” a codziennym zaangażowaniem gwiazd i publiczności w niesienie pomocy jest historia, która miała miejsce kilka dni po premierze komedii Safanduły Victoriena Sardou. Premiera sztuki odbyła się na scenie Teatru Wielkiego 30 marca 1870 roku, przedstawienie odniosło ogromny sukces również dzięki gwiazdorskiej obsadzie. Wystąpili: Modrzejewska, Żółkowski (syn), Rapacki, Ostrowski, Tatarkiewicz, Szymanowski, Damse, Grzywiński oraz Sawicki. 11 kwietnia w ogłoszeniach „Kuriera Warszawskiego”, dokładnie na stronie nr 6, ukazał się anons z dnia 8 kwietnia autorstwa anonimowego widza, podpisany jedynie inicjałami „L.R.”.
„Gdy szanowne grono artystów sceny teatrów warszawskich, tylekroć poświęca swe trudy dla dobra i cierpiącej ludzkości, ja zaś jako odlegle na prowincji zamieszkały, nader rzadko taką grę, jak dzisiejszą w komedii Safanduły uwielbiać mogę, w celu uczczenia tegoż grona, ośmielam się ofiarować na nadchodzące święta dla ubogich rs. 25. Poczytałbym się za nader szczęśliwego, gdyby w tymże celu znalazła się większa liczba osób chętnie datki niosących”[11].
Okazuje się, że w XIX wieku uwielbienie gwiazd wyrażano nie tylko przez fotografie, kwiaty, drogie prezenty, torty, cukierki i papierosy, ale także datki dla ubogich.
Mimo odległych czasów i tak różnych rzeczywistości istnieje wiele powiązań z dawnym światem aktorskim. Jednym z nich jest z pewnością wciąż żywe zaangażowanie w niesienie pomocy potrzebującym, wpisane w zawód aktorski od samego początku jego rozwoju na scenie publicznej.
Przypisy:
[1] Zob. więcej: Koncerty i przedsięwzięcia charytatywne, w: Agnieszka Wanicka, Dramat i komedia Teatrów Warszawskich 1868–1880, Kraków 2011, s. 257–259.
[2] Agnieszka Wanicka, Aktorzy warszawscy. Od Bogusławskiego do końca II wojny światowej, w: Warszawskie teatrowisko, red. Andrzej Kruczyński, Monika Chudzikowska, Warszawa 2018, s. 115.
[3] W przypadku Bogusławskiego najlepszym przykładem są wybory repertuarowe, dokonywane z niezwykłym wyczuciem nastrojów społecznych, np. Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale. Warto także podkreślić stworzoną przez Bogusławskiego postać tzw. „mędrca z ludu”, którą wprowadzał do dramatów, np. Stary Dominik z Taczki occiarza, porozumiewający się z publicznością pisanymi na bieżąco pioseneczkami. Ciekawym przykładem zaangażowania społecznego Dmuszewskiego jest historia wystawienia jego dramatu Wezbranie Wisły, zob.: Ewa Partyga, Wiek XIX. Przedstawienia, Warszawa 2016, s.33–47.
[4] Władysław Krogulski, Notatki starego aktora,. Przewodnik po teatrze warszawskim XIX wieku, wyb. i oprac. Dorota Jarząbek–Wasyl, Agnieszka Wanicka, Kraków 2015, s.70–71.
[5] Tamże.
[6] [Ludwik Adama Dmuszewski, Alojzy Żółkowski], Dykcjonarzyk Teatralny, Poznań 1808, s. 4.
[7] Zob.: Jan Królikowski o sztuce aktorskiej, w: Jerzy Got, Teatr i teatrologia, Kraków 1994, s. 116-117.
[8] Zob.: „Kurier Warszawski” 1868 nr 250, s.2; „Kłosy” 1870 nr 248, s.198; „Kłosy” 1869 nr 235, s.403; „Kurier Warszawski” 1877 nr 81, s.2; „Kłosy” 1869 nr 233, s.365,
[9] Por.: przypis 1.
[10] Zob.: „Kurier Warszawski” 1872 nr 104, s.3.
[11] Zob. „Kurier Warszawski” 1870 nr 79, s.6.